MATOWYPRAWA 2012
(Polska - Czechy- Austria - Włochy - Szwajcaria - Słowenia - Chorwacja - Bośnia - Czarnogóra - Albania - Grecja - Turcja - Bułgaria - Rumunia - Węgry - Słowacja - Polska )
21 dni - 7360 km
Część 2/3 (Bałkańska przygoda )
Dzień 8 ( Słowenia - Chorwacja )
Pobudka w ten ciężki poranek po wczorajszej nocy nie jest łatwa.
Kowal z Albertem walczyli do późna ze Słoweńską ekipą godnie reprezentując Polskie barwy w naszym narodowym sporcie czyli piciu alkoholu.
Teraz na pewno żaden Słoweniec nie powie , że Polacy mają słabe głowy ;)
Chwała im za to ale teraz muszą swoje wycierpieć . Kowala nawet nie budzimy . Dajemy mu czas wyspać się i dojść do siebie. Podobno tak dobrze popłynął , że część nocy przespał na swojej wiernej kochance czyli vfrze ;)
Rano okazuje się , że kemping jest położony nad samym morzem . Kąpiel w Adriatyku i prysznice pozwalają na powrót do życia po ciężkiej nocy.
Nie wiem dlaczego ale Słoweńcy darzą nas sporą sympatią . W rozmowach z nimi często przewijała się postać naszego Papieża Jana Pawła 2 . Może dlatego mają sentyment do naszego narodu. Sąsiad z kempingu po tym jak dowiedział się , że jesteśmy Polakami przychodzi do nas z ciastkami i częstuje nas swoimi specjałami. Słoweńcy to wyjątkowo serdeczni ludzie , dobrze będziemy ich wspominać;)
Pogodna idealna do plażowania . Skwar zaczyna powoli lać się z nieba. My jednak zaczynamy pakowanie. Potrzeba ruszenia dalej w trasę i znalezienia się w nowych nieznanych miejscach pcha nas cały czas do przodu i jest dużo silniejsza od pokusy wylegiwania się nad morzem. Na pewno będzie jeszcze okazja poplażować dłużej w ciekawszych miejscach.
Ruszamy około południa . Obieramy kurs na południe wzdłuż wybrzeża w stronę Chorwacji.
Słowenia posiada zaledwie kilkadziesiąt kilometrów swojego wybrzeża dlatego dosyć szybko naszym oczom ukazuje się Chorwacka granica.
Ruszamy na południowy zachód w stronę Rijeki . Chwilowo oddalamy się od wybrzeża i przecinamy półwysep Istra. Drogi w Chorwacji są bardzo dobre jakościowo. Jedyny minus to opłaty na główniejszych arteriach.
Największą jednak niespodzianką okazują się stacje benzynowe , a raczej ich brak. Przy głównej trasie przez około 100 km nie ma ani jednej . Podnosi mi ta sytuacja delikatnie ciśnienie . Ostatnie tankowanie było ponad 250 km wcześniej , a to oznacza , że w baku Babulki zostały już prawie same opary. Staram się jechać w miarę ekonomicznie czyli bardzo płynnie i nie przekraczać 120 km/h żeby na jak najdłużej starczyło paliwa.
W samą porę pojawia się stacja benzynowa i ratuje sytuacje . Przejechane prawie 300 km od ostatniego tankowania oznacza całkowitą pustkę w baku. Za daleko już byśmy nie ujechali .
W Rijece robimy przerwę na zakupy i piknik na chodniku pod marketem. W naszych umysłach króluje totalny luz . Żyjemy tylko bieżącą chwilą . Uzależniające uczucie nie mniej od adrenaliny.
Kowal z Albertem walczyli do późna ze Słoweńską ekipą godnie reprezentując Polskie barwy w naszym narodowym sporcie czyli piciu alkoholu.
Teraz na pewno żaden Słoweniec nie powie , że Polacy mają słabe głowy ;)
Chwała im za to ale teraz muszą swoje wycierpieć . Kowala nawet nie budzimy . Dajemy mu czas wyspać się i dojść do siebie. Podobno tak dobrze popłynął , że część nocy przespał na swojej wiernej kochance czyli vfrze ;)
Rano okazuje się , że kemping jest położony nad samym morzem . Kąpiel w Adriatyku i prysznice pozwalają na powrót do życia po ciężkiej nocy.
Nie wiem dlaczego ale Słoweńcy darzą nas sporą sympatią . W rozmowach z nimi często przewijała się postać naszego Papieża Jana Pawła 2 . Może dlatego mają sentyment do naszego narodu. Sąsiad z kempingu po tym jak dowiedział się , że jesteśmy Polakami przychodzi do nas z ciastkami i częstuje nas swoimi specjałami. Słoweńcy to wyjątkowo serdeczni ludzie , dobrze będziemy ich wspominać;)
Pogodna idealna do plażowania . Skwar zaczyna powoli lać się z nieba. My jednak zaczynamy pakowanie. Potrzeba ruszenia dalej w trasę i znalezienia się w nowych nieznanych miejscach pcha nas cały czas do przodu i jest dużo silniejsza od pokusy wylegiwania się nad morzem. Na pewno będzie jeszcze okazja poplażować dłużej w ciekawszych miejscach.
Ruszamy około południa . Obieramy kurs na południe wzdłuż wybrzeża w stronę Chorwacji.
Słowenia posiada zaledwie kilkadziesiąt kilometrów swojego wybrzeża dlatego dosyć szybko naszym oczom ukazuje się Chorwacka granica.
Ruszamy na południowy zachód w stronę Rijeki . Chwilowo oddalamy się od wybrzeża i przecinamy półwysep Istra. Drogi w Chorwacji są bardzo dobre jakościowo. Jedyny minus to opłaty na główniejszych arteriach.
Największą jednak niespodzianką okazują się stacje benzynowe , a raczej ich brak. Przy głównej trasie przez około 100 km nie ma ani jednej . Podnosi mi ta sytuacja delikatnie ciśnienie . Ostatnie tankowanie było ponad 250 km wcześniej , a to oznacza , że w baku Babulki zostały już prawie same opary. Staram się jechać w miarę ekonomicznie czyli bardzo płynnie i nie przekraczać 120 km/h żeby na jak najdłużej starczyło paliwa.
W samą porę pojawia się stacja benzynowa i ratuje sytuacje . Przejechane prawie 300 km od ostatniego tankowania oznacza całkowitą pustkę w baku. Za daleko już byśmy nie ujechali .
W Rijece robimy przerwę na zakupy i piknik na chodniku pod marketem. W naszych umysłach króluje totalny luz . Żyjemy tylko bieżącą chwilą . Uzależniające uczucie nie mniej od adrenaliny.
Za Rijeką kierujemy się na południe wzdłuż wybrzeża Adriatyku. W jednym miejscu droga zawraca odbijając z wysokiego klifu tworząc niesamowitą serpentynę na wysokich filarach z widokiem na Adriatyckie wybrzeże.
Jedziemy Magistralą Adriatycką , najbardziej znaną Chorwacką trasą widokową . Malownicza trasa , wijąca się wzdłuż linii brzegowej Adriatyku jest jedną z ciekawszych dróg w Europie.
Radochę z jazdy psuje nam długi zator częściowo spowodowany wypadkiem. Jest Niedziela i pewnie wielu turystów wraca do domów po urlopie lub weekendzie.
Za miejscowością Cirkvennica zaczynamy poszukiwania noclegu . Tym razem nastawiamy się na kwaterę , namioty na razie idą w odstawkę.
Znajdujemy 2 pokoje z aneksem kuchennym w rozsądnej cenie i zaczynamy zasłużony relaks .
Tym razem gwiazdą wieczoru zostaje Dorotka ;) Wyluzowała na maksa moja Pani . Chorwackie wina mają jednak moc ;)
Dzień 9 (Chorwacja , Jez. Plitwickie )
Wstajemy porządnie wyspani i wypoczęci . Po 5 noclegach w namiocie pod rząd należało się nam wreszcie trochę luksusu.
Poranny spacerek po miasteczku żeby rozprostować trochę kości i poczuć nadmorski klimat. Przy okazji niezbędne zakupy i powoli zaczynamy przygotowania do ruszenia w dalszą trasę .
Na dzisiaj mamy konkretny plan . Chcemy obejrzeć Jeziora Plitwickie .
Ruszamy początkowo na południe wzdłuż wybrzeża . W Senj odbijamy na wschód w stronę Plitvic.
Upał daje się we znaki . Często uzupełniamy płyny . Czasami szkoda czasu na zbędne czynności takie jak zdejmowanie kasku jak opony stygną .
Kilometry uciekają i powoli oddalamy się od wybrzeża . Przyjemna trasa prowadzi nas w głąb lądu .
Przecinamy górzyste tereny , przechodzące z czasem w niziny . Na drogach ruch znikomy. Jesteśmy tylko my , droga i wiatr na klacie .
Spotyka nas jednak dosyć nietypowa sytuacja urozmaicając trochę tą spokojną jazdę.
Wielki ptak przypominający jastrzębia o mało co nie zdejmuje Dorotki z motocykla. Przelatuje tuż nad naszymi głowami zmuszając nas do uchylenia się przed nim . W dodatku cała akcja ma miejsce w momencie kiedy Dorotka wstawała aby rozprostować nogi. Dobry refleks ratuje ją przed kłopotami . Nasza prędkość około 100 km/h + prędkość i masa dużego ptaka mogły oznaczać mega kłopoty .
Swoją drogą ptaszysko chyba trochę poniosła fantazja , hasającego zająca to my raczej nie przypominamy.
Do Plitwic docieramy wczesnym popołudniem . Zostawiamy maszyny z tobołami na parkingu . Sami zabieramy tylko kaski i niezbędne rzeczy takie jak dokumenty i ruszamy pieszo na zwiedzanie Chorwackiego Parku Narodowego Jeziora Plitwickie.
Kupujemy dosyć drogie bilety ( około 60 zł za osobę) poza Albertem , który już tu kiedyś był i woli inaczej zainwestować te pieniądze . W sumie jak sobie pomyślę , że ta kasa w moim i Dorotki przypadku to bak paliwa i 300 km radości to również mam dylematy ;)
Tym bardziej , że początkowo jesteśmy trochę zawiedzeni . Widząc tylko jezioro z krystalicznie czystą wodą zastanawiamy się za co zapłaciliśmy . Pierwsza myśl przelatuje przez głowę " po co marnujemy tu czas zamiast cisnąć po winklach przed siebie "
Dopiero jak zabiera nas tramwaj wodny , zostawia na drugim brzegu zaczynamy wędrówkę pokręconymi dróżkami wśród wodospadów i małych jezior doceniamy niezwykłość tego miejsca.
Oczarowani jesteśmy tym co ma do zaoferowania natura w tym miejscu. Jednak warto było kupić bilety i poświęcić czas na zwiedzanie .
Jeziora Plitwickie to system połączonych ze sobą wodospadami i kaskadami 16 jezior krasowych. Znajdują się na liście światowego dziedzictwa przyrodniczego UNESCO.
Spotykamy Polskich turystów. Jest wśród nich motocyklista . Od razu wpadamy w gadkę o naszej podróży. Chłopak zarzeka się , że następnym razem również musi gdzieś dalej ruszyć na motocyklu . Teraz jest autem z rodziną i zwiedzają Chorwację. Polecają nam odwiedzić duży wodospad na jeziorach Plitwickich. Szybko chwytamy ten pomysł .
Zostawiamy Albertowi wszystkie toboły i ostatnim tramwajem wodnym ruszamy w interesującym nas kierunku.
Droga pod wodospad okazuje się długa i wyczerpująca . Zaczynamy już trochę kląć pod nosem . Pieszo musimy pokonać dosyć długi dystans , wędrując po masywach skalnych otaczających jeziora. Na szczęście widoki rekompensują wszystko.
Powrót to dalsza część ciężkiego marszu pod górę w butach motocyklowych . Ratuje nas kolejka wożąca turystów . Udaje nam się zdążyć na ostatni kurs . Wracamy do Alberta już po ciemku . Zeszło nam się kilka ładnych godzin na zwiedzanie .
Wracamy trochę umordowani do motocykli . Jest późno i ciemno . Parking całkowicie opustoszał ale nasze rumaki dzielnie stoją i czekają na swoich jeźdźców . Od razu siły wracają na ten widok ;)
Na szybko obmyślamy dalszy plan działania. Uznajemy , że jedynym sensownym wyjściem będzie szukanie gdzieś w pobliżu kwatery .
Penetrujemy okoliczne miejscowości w poszukiwaniu dachu nad głową. Jest tutaj dużo ciekawych pensjonatów ale ceny są dosyć wysokie , a my lubimy jak jest tak jak w Biedronce - " tanio i dobrze" .
Na końcu jednej miejscowości stoi sobie niepozorny domek na uboczu. Wygląda trochę jak odizolowany od reszty miejscowości i zupełnie nie pasuje do reszty . Nawet przydrożne latarnie kończą się jedną posesję wcześniej.
Od razu przykuwa naszą uwagę . Miła Gospodyni jest strasznie podekscytowana naszym zainteresowaniem noclegiem u niej. Raczej za wielu turystów tutaj nie zagląda , a nam właśnie pasuje taki swojski klimat i przede wszystkim atrakcyjna cena .
Szybkie zakwaterowanie i tylko jeden ból , nie ma nic do picia , wszystkie sklepy w okolicy były już zamknięte. I tu przychodzi nam z odsieczą nasza serdeczna gospodyni. Kupujemy od niej Rakiję własnej roboty i wino ;) Wreszcie mamy okazję posmakowania tradycyjnego Chorwackiego trunku.
Wieczorna biesiada ze swojskim klimatem kończy kolejny udany dzień ;)
Dzień 10 ( Chorwacja , Plitwice - Makarska )
Poranek wita nas ponownie słońcem . powoli sposobimy się do drogi. Podziwiamy oryginalny wystrój wnętrz w naszym wynajętym domku. trzeba przyznać , że kobieta ma fantazję . Uwagę przyciągają naturalne jabłka jako ozdoba na szafie ;)
Dzisiaj wymyśliliśmy sobie żeby dotrzeć do Makarskiej , nadmorskiej miejscowości położonej na południu Chorwacji. Jest to propozycja Alberta , który spędzał tam wakacje X lat temu i twierdzi , że jest tam najciekawiej z całego Chorwackiego wybrzeża. Najprawdopodobniej spędzimy tam 2 dni żeby zregenerować siły i nacieszyć się plażowaniem nad Adriatykiem . Wszystko jak zwykle wyjdzie w praniu.
Ruszamy drogą nr 1 na południe Chorwacji. Jadąc przed siebie robimy tylko przerwy na jedzenie i tankowanie.
Chorwacja z dala od wybrzeża robi wrażenie trochę odludnej . Po drodze mijamy niewiele miejscowości . Gdzieniegdzie widać jeszcze stare zniszczone wojną budynki. Na drogach ruch znikomy w odróżnieniu od wybrzeża. Można poczuć się tutaj całkowicie swobodnie i na luzie nawijać kilometry na koła.
Upał nie sprzyja koncentracji . My z Dorotką poruszamy się dostojnym tempem z ciekawością chłonąc wzrokiem otaczające widoki. W koło otwarte górzyste przestrzenie i łąki wypalone od słońca .
Kowal z Albertem głodni wrażeń odłączają się co jakiś czas żeby poharcować trochę po
Chorwackich winklach . Zawsze jak dojeżdżamy do nich facjaty im się śmieją jak dzieciakom , które dostały cukierki ;) Nam motocyklistom wiele do szczęścia nie potrzeba . Wystarczy tylko pusta kręta droga wzmagająca produkcję adrenaliny i jazda przed siebie. Najlepiej określa to podekscytowany Kowal na jednym z postoi : " Hulit! ..... taką drogą to ja mogę jechać dookoła świata " ;)
Po południu docieramy do Makarskiej Riwiery. Wapienne góry i Adriatyk to wizytówka tego regionu zwanego Dalmacją .
W Makarskiej Albert prowadzi nas do znanego sobie pensjonatu . Niestety nie ma właściciela więc zaczynamy poszukiwania czegoś innego. Po dłuższej chwili mamy ogarnięty pensjonat z 2 apartamentami . Każdy pokój 2 osobowy ma oddzielną sypialnię , aneks kuchenny , łazienkę , dodatkową kanapę , telewizor, klimę i dostęp do internetu. W dodatku z kamiennymi twarzami wynegocjowaliśmy cenę ze 150 euro na 100 za dwie doby . Wychodzi około 50 zł za osobę za jedną noc. Biorąc pod uwagę warunki jakie tu mamy cena wydaje się bardzo atrakcyjna . Dla porównania pole namiotowe obok Wenecji kosztowało nas drożej.
Chorwacką walutą jest Kuna . Kurs to mniej więcej 0,55 złotego ale tak jak w większości turystycznych regionów honorują tutaj Euro. .
Gospodarz to równy chłop , częstuje nas pieczonymi kiełbaskami i przynosi trochę wina własnej produkcji. Albert od razu przystępuje do degustacji ;)
Wieczorem udajemy się na miasto . Makarska to bardzo rozrywkowa miejscowość . Nam to jak najbardziej pasuje . Zażywamy uroków życia w nadmorskim kurorcie. Luzujemy i bawimy się do późnych godzin nocnych w dyskotece przy plaży.
Dzień 11 ( Chorwacja , Makarska)
Zaczynamy pierwszy dzień na tym wyjeździe bez motocykla i jak się potem okaże ostatni ;) . Wylegujemy się do południa w kwaterach . Mamy czas na poserfowanie w internecie i poczytanie o ciekawych miejscach , które możemy w dalszej podróży odwiedzić.
Potem leniwie ruszamy na plażę i tam spędzamy większość dnia smażąc się na słońcu i chłodząc ciała w Adriatyku .
Pogoda idealna do plażowania . Woda w Adriatyku jest mocno zasolona , ciepła i przejrzysta aż nie chce się z niej wychodzić. Nasz kochany Bałtyk przy tym wygląda trochę jak ściek . Dodatkowo piękny widok na otaczające góry . Perfekcyjne miejsce do wypoczynku na plaży. Albert wiedział co robi ściągając nas tutaj .
Chłopaki zwiedzając okolicę znajdują miejscówkę do skoków ze skały do wody. Nawet w ten leniwy dzień bez motocykla znaleźli sposób na podniesienie poziomu adrenaliny ;)
Zachód Słońca na plaży w Makarskiej uwodzi swoim urokiem.
Wieczorem jeszcze trochę kręcimy się po mieście . Tym razem wypoczęci wcześniej kładziemy się spać . Jutro znowu ruszamy w trasę !
Dzień 12 ( Chorwacja - Bośnia )
Wstajemy rano porządnie wypoczęci i mocno głodni jazdy na motocyklach. Po śniadaniu pakujemy się , żegnamy z naszym gospodarzem i ruszamy dalej w nieznane rejony.
Pogoda nie przypomina tej z wczorajszego dnia. Ochłodziło się , a niebo spowiły ciężkie chmury.
Jedziemy na południe wzdłuż wybrzeża , a potem kierujemy się na północny wschód drogą E-73 w kierunku Bośniackiej granicy.
Na granicy zastajemy spory korek samochodów do odprawy. Przebijamy się do przodu i gdzieś w rozsądnej odległości od przejścia wciskamy się w kolejkę. Nikt nie protestuje więc grzecznie stoimy dalej w kolejce jak gdyby nigdy nic.
Jeszcze tylko formalności , kontrola dokumentów , zielonej karty i jesteśmy na Bośniackiej ziemi. Wreszcie bardziej dzikie klimaty . Starczy tej uporządkowanej sielanki . Jesteśmy głodni nowych wrażeń i przygody.
Bośnia i Hercegowina to kraj zdecydowanie mniej turystyczny i cywilozowany niż popularna Chorwacja. Większość Bośni i Hercegowiny to górzyste tereny . Dostęp do wybrzeża jest znikomy . Zaledwie kilkanaście kilometrów linii brzegowej.
Kraj , którego krwawa historia pisała się w latach 1992-1995 podczas wojny domowej , której przyczyną był rozpad dawnej Jugosławii. Był to najbardziej krwawy konflikt w Europie od czasów zakończenia drugiej wojny światowej , który pochłonął od 100 000 do 200 000 ofiar.
Ruszamy w kierunku Mostaru nieformalnej stolicy Hercegowiny. Miasta , którego wizytówką jest stary most na rzece Neretwie zburzony podczas wojny , a potem odbudowany po wojnie.
Miasta , w którym podczas wojny dochodziło do bratobójczych walk , a most dzielił je na dwie niechętne sobie części - Bośniacką ( Muzułmańską ) i Chorwacką.
Po drodze rzucają się w oczy meczety podkreślające dominację wiary Muzułmańskiej w Bośni.
Kierujemy się do centrum w stronę starego mostu głównej atrakcji turystycznej. Miasto tętni życiem . Na chodnikach pełno ludzi a na ulicach duży ruch pojazdów. Wiele kobiet i mężczyzn porusza się tutaj odzianych w muzułmańskie stroje.
Drogowskazy prowadzą nas prosto do celu . Dojeżdżamy do parkingu w pobliżu mostu. Od razu wybiegają Bośniaccy naganiacze i wskazują miejsce postoju. Gęby mają trochę zakazane , ręce pocięte ale na szyi wiszą im jakieś plakietki . Twierdzą , że są parkingowymi i przypilnują nam dobytku, oczywiście za opłatą .
Kasują nas za parking i dziwnym trafem jak podjeżdża Policja nagle rozpływają się w powietrzu. Mamy podejrzenia , że nas naciągnęli . Cóż, każdy z czegoś żyć musi . My specjalnie nie zbiednieliśmy , a oni zarobili na turystach.
Oglądać most idziemy osobno parami . Najpierw Kowal i Albert , potem Dorotka i Ja. Nie dajemy wiary zapewnieniom Panom parkingowym , że jest tutaj całkowicie bezpiecznie więc zostająca dwójka pilnuje bagażu i motocykli.
Na moście i w okolicy pełno turystów. Jak dla mnie zbyt tłoczno ale sam most i kanion Neretwy robią wrażenie.
Równie dużo ciekawości co widok z mostu wzbudza u nas parkowanie pewnego Francuza :)
Sympatyczny dziadek dobrze się reklamuje. Dorotka ulega jego urokowi i kupujemy u niego kolczyki . Mało ważne , że to raczej nie jego rękodzieło jak zapewnia tylko made in China . Ważne , że pamiątka będzie.
Tak wygląda rasowa Cygańska Piękność ;)
A tak wyglądają dawcy organów czy orgazmów jaki ich tam zwą :)
Długo nie zabawiamy w Mostarze. Po obejrzeniu Mostu i centrum miasta uciekamy na wschód w stronę Czarnogóry. Zastanawialiśmy się chwilę nad możliwością odwiedzenia Sarajewa w szczególności słynnej alei snajperów . Jednak porzucamy ten pomysł , szkoda nam czasu na błąkanie się po miastach . Jedziemy w góry w bardziej odludne tereny.
Ledwo co opuściliśmy Mostar , a na horyzoncie przed nami pojawiają się złowieszcze burzowe chmury.
Od razu zatrzymujemy się i zakładamy przeciwdeszczówki .
Zaczyna się niezła jazda . Wjeżdżamy w góry , a tam ulewa trwa w najlepsze.
Po jakimś czasie drogi zaczynają miejscami przypominać małe potoki , a z przyległych zboczy woda nanosi piach i kamienie na jezdnię . Jedziemy bardzo powoli w pełnym skupieniu . Widoczność jest tragiczna , droga wąska i kręta wyglądająca miejscami jak tor przeszkód . Jazda w takich warunkach nawet z małymi prędkościami daje spory zastrzyk adrenaliny . O nudzie nie ma mowy.
Ja prowadzę ekipę i w jednym miejscu wjeżdżam w zaskakująco wielką kałużę . Przy tych warunkach gdzie cała droga jest jednym wielkim strumieniem nie było szans jej rozpoznać. Wpadamy w nią z prędkością zdecydowanie za dużą . Motocykl przez chwilę traci stabilność , a mi serce podchodzi do gardła . Nowe opony dają jednak radę. Przecinamy ją wyrzucając na boki wysokie strumienie wody . W ułamku sekundy czuję jak by ktoś wlał mi wiadro wody do butów. Przeciwdeszczówki na buty zupełnie sobie nie poradziły z tą sytuacją .
Jedziemy w tej ulewie drogą po której nic prawie nie jeździ . Przy drodze tylko skały i puste przestrzenie czasami widoki urozmaicają zniszczone domy po wojnie . Trafiamy również na całkowicie spalony autobus . Klimat niesamowity , jak by wojna skończyła się dopiero niedawno.
Dojeżdżamy do jakiegoś miasteczka i robimy postój. Deszcz leje bez przerwy , a temperatura spadła . Zakładamy dodatkowe ciuchy żeby było cieplej i ruszamy dalej . Humory dopisują , a morale rośnie. Trudne drogowe sytuacje tylko nas nakręcają pozytywnie . Każdy normalny człowiek wolałby dalej wylegiwać się na plaży w Makarskiej w słońcu . My jednak raczej normalni nie jesteśmy , wolimy burzę w Bośniackich górach i jazdę przed siebie;)
Naszą uwagę przykuwa krowa chodząca samopas po ulicy w mieście i gość jadący przed nami w starym mercedesie slalomem . Jedzie bardzo powoli ale instynkt samozachowawczy nie pozwala nam go wyprzedzić. Zachowuje się na tyle dziwnie , że musi być podpity lub nienormalny. Nie wiadomo co gorsze . Nieźle bawią się w tej Bośni. Krowy łażą po centrum miasta , a pijani jeżdżą w biały dzień samochodami .
Za miastem tankujemy na długo wyczekiwanej stacji benzynowej . Tutaj lepiej zalać zawczasu niż potem stanąć gdzieś na odludziu.
W Bośni walutą jest Bam . 1 Bam to około 2 zł. Albert przed wyjazdem spisał przybliżone kursy walut we wszystkich krajach , które mieliśmy odwiedzić. Taka wiedza przydaje się w podróży .
Nasze ciuchy przeciwdeszczowe niestety nie są w stanie sprostać Bośniackiej ulewie . Rękawice już dawno puściły , a z butów wodę można wylewać ciurkiem.
Na stacji pytamy o najbliższą restaurację. Miło by było zjeść coś ciepłego i się ogrzać . Okazuje się , że najbliższa knajpa jest kilkadziesiąt kilometrów stąd ! W takim razie pomysł ogrzania się idzie w zapomnienie . Ruszamy na północ wzdłuż granicy z Czarnogórą w stronę Sarajewa.
Wyjeżdżając ze stacji zaliczamy z Dorotką glebę . Pech chciał , że w momencie zatrzymywania się w miejscu przeciw deszczówka na prawego buta zaczepia mi się o podnóżek. Motocykl przechyla się na prawo a ja nie mogę zdjąć nogi żeby podeprzeć się o ziemię. Dopiero mocnym szarpnięciem wyrywam nogę spod walącego się motocykla ale na utrzymanie go nie ma już szans. Dorotka zaskoczona sytuacją uskakuje na bok a Babulka wita się z asfaltem.
Klnę jak tylko potrafię na te nieszczęsne przeciwdeszczówki . Nie dość , że w butach i tak mam basen to jeszcze przyczyniły się do gleby . Porażka ! Może projektował je ten sam człowiek co dach na naszym Stadionie Narodowym .
Szybko podnosimy maszynę . Strat nie ma żadnych. Crashpady i sakwy boczne doskonale chronią Vfrę przed takimi lekkimi glebami.
Zdejmuję te nieszczęsne deszczowe ochraniacze i ruszamy dalej
Powoli przemieszczamy się do przodu . Na drodze cały czas różne urozmaicenia trzymają w napięciu i skupieniu . Deszcz konsekwentnie pada przez cały czas. Trasa przebija się przez góry . Miejscami jest wręcz tragiczna. Patrząc na mapę nie jesteśmy w stanie uwierzyć , że jest ona oznakowana czerwonym kolorem jako główna droga. Przemoknięci , zmarznięci gdzieś na odludziu w górach z dala od cywilizacji ale cały czas pozytywnie nakręceni. Tutaj wreszcie można poczuć przygodę , która dodaje smaczku wyprawie.
Zaczyna się powoli ściemniać , a my jedziemy i jedziemy , a przy drodze nie ma nic co zapowiadało by cywilizację i szansę na jakiś nocleg. Aż wreszcie na skale przy drodze ukazuje się naszym oczom nieduża knajpka , pierwsza oznaka cywilizacji.
Wpadamy do środka spragnieni ciepłej strawy . Siedzi tam kilku miejscowych popijając piwo .Miny mają zdziwione jak by sam Papież ich odwiedził ;)
My jako goście specjalni zostajemy ugoszczeni w pomieszczeniu obok . Cała sala dla nas. Zdejmujemy mokre ciuchy i próbujemy cokolwiek wysuszyć
Ciepła herbata i regionalne wyśmienite jedzenie dodają nam sił . Jedynie zachowanie Pani kelnerki wprowadza nas w lekką konsternację. Na pytanie w uniwersalnym języku migowym o najbliższy nocleg Pani reaguje szczerym śmiechem ;) . Nie wiemy czy chodzi o to , że jesteśmy w tzw czarnej .... , czy po prostu nie zrozumiała pytania .
Rozgrzani i rozleniwieni niechętnie zakładamy z powrotem mokre ciuchy na siebie . Na zewnątrz nic się nie zmieniło. Leje dalej i do tego zapanowała całkowita ciemność. Po ruszeniu wigor od razu wraca i organizm znowu zaczyna produkcję adrenaliny.
Jeżeli komuś się wydaje , że adrenalina jest związana tylko z prędkością to zapraszam w Bośniackie góry nocą podczas ulewy ;) Slalom motocyklem między odłamkami skał przy tragicznej widoczności to całkiem ekscytujące zajęcie .
Szybciej niż się spodziewaliśmy ukazują się nam pierwsze budynki. Dawno nie cieszył tak widok hotelu . Normalnie unikamy wszystkiego co się tak zwie ale tym razem przemarznięci przyjmujemy ten hotel jako dar losu..
Hotel wygląda trochę jak u nas za komuny . Cena za to jest w miarę rozsądna - 18 euro od osoby ze śniadaniem jakoś przeżyjemy . Ważne , że mamy dach nad głową.
Dostajemy pokoje na ostatnim piętrze . Nawet tu od deszczu nie jesteśmy w stanie się uwolnić . W naszym pokoju kapie z sufitu. Zamieniamy pokój i w drugim jest to samo . Rozbawia nas to niezmiernie . Dobrze , że chociaż na łóżko nie cieknie . Ciekawe tu mają standardy ;)
Dzisiaj dostaliśmy trochę w kość i na pewno będzie co wspominać.
Mapa Bałkan zakupiona niedawno w Chorwacji też już ma chyba dosyć deszczu ;)
Po tym trochę ekstremalnym dniu zmęczeni kładziemy się dosyć szybko spać z nadzieją na jutrzejszą poprawę pogody.
Dzień 13 ( Bośnia - Czarnogóra )
Poranek daje nadzieję na lepszą pogodę . Jest bardzo pochmurno ale przynajmniej nie pada.
Po śniadaniu ruszamy w stronę Czarnogóry. Nasza radość spowodowana brakiem deszczu nie trwa jednak długo . Co jakiś czas nękają nas przelotne opady.
Droga słabej jakości prowadzi nas do granicy . W niektórych miejscach to już prawie offroad. Nie przejmujemy się tym za mocno , vfry i tak dadzą radę.
Docieramy do przejścia granicznego z Czarnogórą .
Przejeżdżamy wąskim mostem przez rzekę Tarę . Tworzy ona najgłębszy w Europie kanion i jeden z najgłębszych na świecie. Dochodzi on do 1300 metrów głębokości.
Kierując się na południe drogą nr 18 jedziemy wzdłuż wąwozu rzeki Pivy .
Wąwóz Pivy oszołamia swoimi walorami widokowymi. Skały wznoszą się na ponad 1000 metrów w górę . Droga wzdłuż wąwozu wije się wzdłuż skał , przebijając je kilkudziesięcioma wykutymi w skale tunelami.
Docieramy do zapory . W tym miejscu zaczyna się sztuczne Jezioro Pivsko .
Kolor wody w jeziorze jest niespotykany i ma odcień turkusu . W tym momencie żałuje , że pogoda jest kiepska . W słońcu przy odsłoniętych szczytach widok byłby obłędny.
Kończymy postój i robienie zdjęć po tym jak podchodzi do nas pracownik zapory i ostrzega o spadających odłamkach skalnych w miejscu , w którym stoimy. Patrząc na ilość kamieni leżących obok gość raczej wie co mówi.
Dalej droga prowadzi wzdłuż jeziora . Przejeżdżamy tunel za tunelem mając świetne widoki na jezioro i góry.
Na postoju szybką narada pod hasłem - co dalej?! Wstępny plan był taki , żeby pojechać w Góry Durmitur i odwiedzić znajdujący się w pobliżu kanion Tary. Kapryśna aura zniechęca nas jednak . Deszcz i chmury i tak odbiorą sporo radości z podziwiania widoków i jazdy.
Decyzja zapada. Jedziemy w kierunku wybrzeża. Liczymy , że nad Adriatykiem w końcu zaświeci słońce albo przynajmniej przestanie padać.
Tak więc odpuszczamy sobie jazdę w góry Durmitur i do kanionu Tary . Szkoda ale pogoda w górach jest dzisiaj zbyt kapryśna i nie zanosi się na poprawę .
Jedziemy dalej na południe w stronę wybrzeża. Po ulewnych deszczach pługi zbierają odłamki skał z dróg.
Po drodze szukamy lokalu z ciepłym jedzeniem. . Dopiero po kilkudziesięciu kilometrach trafiamy na pierwszą knajpę i to w dodatku położoną gdzieś w środku wsi kilkaset metrów od drogi. Samo znalezienie jej jest już nie lada sukcesem. W dodatku jest nieczynna . Dopiero jakiś Pan widząc nas biegnie na wioskę po szefową i otwierają nam lokal.
Zamawiamy specjalność zakładu , a na rozgrzewkę strzelamy sobie po maluchu ;)
Bałkańska wyżerka przyjemnie napełnia nasze żołądki . Knajpa ma swój wyjątkowy klimat i jest w tym momencie tylko dla nas na wyłączność . Warto było trochę się pomęczyć żeby tu trafić .
Najedzeni i wygrzani z werwą ruszamy dalej przed siebie. Pogoda nieznacznie się poprawia. Deszcz nęka nas coraz rzadziej , a na niebie coraz częściej zaczyna się przejaśniać.
Po południu docieramy do Boki Kotorskiej zwanej Adriatyckim fiordem . Widok na zatokę zapiera dech w piersiach.
Jest pięknie , aż się tańczyć chcę . Albert w akcji , jak w najpopularniejszym hicie 2012 roku " on tańczy dla mnie " ;)
Zakwaterowanie i ruszamy pieszo na miasto poczuć tutejszy klimat . Podświetlona mury wraz z twierdzą znajdujące się na wzgórzu wyglądają efektownie.
Sponsorem tego wieczoru są tym razem Czarnogórskie wina ;)
Oglądamy z zaciekawieniem olbrzymie jachty i łodzie zacumowane w porcie warte pewnie fortunę.
Potem pogawędki do późna w kwaterze , które kończą dzień.
Dzień 14 ( Czarnogóra , Jezioro Szkoderskie )
Kolejny dzień zaczynamy standardowo czyli śniadanie i szybkie pakowanie . Większość ciuchów motocyklowych już przeschła . Jedynie buty trzymają jeszcze wilgoć. Liczymy na dzień bez deszczu , który umożliwi całkowite wyschnięcie.
Kiedy chłopaki grzebią się jeszcze z pakowaniem , my z Dorotką idziemy obejrzeć miasto za dnia.
Kotor jest jednym z najlepiej zachowanych miast średniowiecznych w tej części Europy.
Gospodarz stara się nas namówić na zwiedzenie twierdzy św, Jana położonej na wzgórzu. Kusząca propozycja ale nasze dzielne rumaki już błagają nas żeby je dosiąść i pojeździć ;) Trudno oprzeć się tej pokusie.
Szybkie rzucenie okiem na mapę i po sekundzie już wiadomo , w którym kierunku będziemy zmierzać . Już dawno decyzja odnośnie trasy nie była tak łatwa i natychmiastowa . Pokręcona droga bardziej niż tasiemiec to dla nas oczywisty wybór.
Czarna strzałka opcja krótsza i szybsza - główna droga , czerwony kolor opcja , którą wybraliśmy ;) |
Opuszczamy Kotor i zaczynamy wspinaczkę serpentynami w górę . Po drodze spotykamy motocyklistę z Polski .
Droga malowniczo wije się i wspina stromo pod górę . Co chwilę odsłaniając niesamowite widoki.
Z każdym pokonanym zakrętem mamy możliwość z coraz większej wysokości podziwiać zatokę Kotorską , Adriatyk i wszechobecne góry.
Nie da się obok takich obrazów namalowanych przez samą naturę przejść obojętnie. Co chwilę zatrzymujemy się i robimy zdjęcia.
W blasku słońca Czarnogóra rzuca na kolana.
"Gdy rodziła się nasza planeta najpiękniejsze spotkanie morza z lądem nastąpiło na Czarnogórskim wybrzeżu " - cytat Georga Byrona najtrafniej ujmuje walory tego kraju.
Nie możemy sobie odmówić zrobienia choć krótkiej przerwy i napicia się kawy w tak niebanalnych okolicznościach. Kuchenka turystyczna jest niezastąpiona w takich sytuacjach.
Przemieszczając się dalej dojeżdżamy do rozwidlenia dróg i tu z pomocą przychodzą nam Niemieccy motocykliści wskazując prawidłowy kierunek . Cały czas trasa pnie się stromo do góry .
Startowaliśmy z poziomu morza , a na szczycie jesteśmy jakieś 1000 metrów wyżej i z tej wysokości mamy rozległy widok na piękne i bezkresne Czarnogórskie krajobrazy . Serce rośnie mając takie widoki ;)
Spotykamy Polską parę młodych ludzi , którzy zwiedzają Czarnogórę samochodem . Robią nam zdjęcia i ruszamy dalej.
Droga w niektórych miejscach jest wyjątkowo wąska . Przejeżdżamy na styk z autami jadącymi z naprzeciwka. Miejscami naniesione jest pełno piachu i kamieni po deszczach co również podnosi skalę trudności . Warunki trudne ale dające dużo frajdy i adrenaliny.
Następnie pokonujemy zawijasy w dół . Oddalamy się od Boki Kotorskiej i widoki na morze zostają chwilowo wspomnieniem. Podjeżdżamy na szczyt pod mauzoleum Piotra 2 . Sam grobowiec nas mało interesuje . Bardziej przyciąga nas wizja krętej drogi i widoków ze szczytu.
Na miejscu zastajemy spory ruch turystów . Parking pod mauzoleum pęka w szwach. Nam to specjalnie nie przeszkadza . Motocykle wcisną się wszędzie ;)
Spotykamy dwie rozgorączkowane Polki . Przeżywają strasznie wjazd pod górę autokarem Zszokowały je wąskie drogi , strome podjazdy i jazda tuż obok przepaści . Proponujemy im dla żartów przewiezienie motocyklami ale na samą myśl dostają już traumy ;)
Ruszamy pieszo na szczyt góry po schodach . Na końcu podejścia zadyszka jest już spora . Dwa tygodnie intensywnego życia z kiepskim odżywianiem i piciem odbija się na formie. Żyjemy na 100% , a może nawet na 105 % i już na rezerwach jedziemy . Cały rok w takim tempie mógłby zabić ;)
Na szczycie rozpościera się widok na wiele kilometrów po kraniec horyzontu. Wkoło Góry , a w oddali ledwo widoczny Adriatyk Nabieramy rozrzedzona powietrza w płuca i podziwiamy ogrom otaczających przestrzeni .
Dalej kierujemy się na południe w stronę Adriatyku. Malownicza drogo pośród skał prowadzi nas w dół .
Dorotka ma wielkie serce dla zwierząt . Gdyby tylko mogła wszystkie by je przygarnęła . Niestety na motocyklu nie mamy takiej możliwości. Dokarmiamy maluchy i jedziemy dalej.
Niebawem naszym oczom ukazuje się Adriatyk.
Przejeżdżamy obok Sveti Stefan . Hotelu położonego na skalistym półwyspie. Charakterystyczne miejsce kojarzone z Czarnogórą. Najtańsze noclegi zaczynają się tutaj od 800 euro za noc .
Droga wzdłuż wybrzeża jest już zdecydowanie lepszej jakości więc i styl jazdy się zmienia . Zaczynają się drogowe harce. Albert wysuwa się na czoło peletonu i dyktuje mocne tempo.
Winkle cały czas kuszą , a maneta coraz śmielej się odkręca. Kowal na czele , ja w środku , a Albert zamyka grupę . Na drodze prawie zerowy ruch , jesteśmy tylko my , niekończące się serie zakrętów i otaczająca przestrzeń. Totalny odlot . Jazda całkowicie nas pochłania. Nie wiem jak czuje się narkoman po zażyciu upragnionej działki ale to musi być podobne uczucie ;)
Dojeżdżamy do jeziora i szukamy bocznej drogi prowadzącej wzdłuż południowego brzegu w stronę Albanii.
W małym miasteczku nad Jeziorem robimy zakupy na kolację i śniadanie. Po raz kolejny , chyba czwarty , mamy okazję spotkać Polskich turystów. Dwa starsze małżeństwa zaczepiają nas widząc Polskie rejestracje i urządzamy sobie krótką pogawędkę . Mili ludzie gratulują nam fantazji i życzą powodzenia w dalszej trasie .
Nakręceni ruszamy wzdłuż Jeziora . Pogoda dodatkowo dodaje sił . Po deszczowych dniach zostało już tylko wspomnienie.
Jezioro Szkoderskie jest częściowo objęte ochroną ze względu na swój unikalny charakter. Jest to jedno z ostatnich mokradeł w Europie z tak czystą wodą . Jest największym w Europie rezerwatem ptactwa z prawie 280 gatunkami ptaków , których wiele jest na wymarciu . Znajdują się tu m.in. ostatnie w Europie siedliska Pelikanów. Na jeziorze znajduje się ponad 50 wysp . Na wielu z nich znajdują się monastyry i fortyfikacje.
Droga wzdłuż jeziora prowadzi po zboczach gór . Jest wąska , kręta i niebezpieczna. Nie sposób się na niej nudzić. Z jednej strony skały z drugiej urwisko i widok na jezioro . Sama jazda motocyklem tą drogą to jak przygoda , a widoki trochę jak nie z tej planety.
Kowal z Albertem wpadają na pomysł zjazdów na wyłączonym silniku. W takich warunkach na stromych zjazdach to niezła zabawa .
Szukamy plaży Murici . Podobno najpopularniejszej nad tym jeziorem. Pytamy o drogę miejscowego , który od razu proponuje nam miejsce w swoim sadzie na namioty za 5 euro. My jednak postanawiamy na razie rozejrzeć się osobiście , może uda się nam rozbić gdzieś na dziko.
Zjeżdżamy w dół w stronę miejscowości . Jest tu kilka dróg mocno zakręconych , rozwidlających się i nie wiadomo w którą stronę prowadzących . Pytamy miejscowych o właściwy kierunek ale każdy mówi co innego.
W końcu sami znajdujemy drogę prowadzącą na plażę . Na drodze spotyka nas kolejna egzotyczna niespodzianka . Są to żółwie! Pierwszy raz mamy okazje spotkać te stworzenia tuż przy drodze.
Akurat beztrosko sobie kopulowały , niestety jacyś dziwni kosmici w kaskach przerwali im tą sielankę ;)
Rzeczywistość okazuje się jednak zupełnie odmienna . Na plaży jest zupełna pustka . Jak na dzikiej plaży. Klimatyczna miejscówka.. Tego właśnie potrzebowaliśmy, noclegu z dala od cywilizacji.
Jedyną osobą na plaży jest miejscowy . Pan wyczekujący chyba na turystów od razu wita się z nami i proponuje miejsce w sadzie przy plaży za 4 euro od namiotu. . Oglądamy sad . Wygląda lepiej pod względem biwaku od kamyczkowej plaży . Pokryty jest dziwnym granulatem wyglądającym jak królicze bobki . Śmiejemy się , że za nocleg na kupach musimy jeszcze płacić ;) Gość na szczęście nie rozumie tego co mówimy. Dobijamy targu i mamy sad na własność na jedną noc.
Wjazd do sadu to już całkowity offroad. Idę na pierwszy ogień i zakopuje vfrę w tych kamykach. Pierwszy raz vfra stoi w pionie bez użycia podstawki ;)
Jak się potem okaże , tzn po powrocie do domu , w tylnym zacisku będę miał kilka Czarnogórskich kamyków , które wciśnięte do środka zacisku mogły blokować tylny hamulec. Może to i dobrze , dzięki temu tylne klocki przetrwały na styk ten wyjazd . Zostało ich około 1 mm ;)
W takim miejscu aż się prosi o ognisko Zbieramy chrust z okolicy i zaczynamy wieczorną biesiadę . Jesteśmy gdzieś pod granicą Albańską zupełnie sami , w koło zupełna cisza przerywana tylko nocnymi śpiewami świerszczy. Magiczny klimat . Tak smakuje przygoda ;)
Za to gorzej smakuje kiełbasa kupiona w Czarnogórze . Po upieczeniu wygląda jak by skórę miała z plastiku . Robią się na niej dziwne bąble. Wygląda koszmarnie i mało jadalnie . Głodni i tak ją pochłaniamy zapijając suto winem ale nie ma to jak Polska kiełbasa ! Smak poprawiają tutejsze wina , które są jak z reklamy - tanie i dobre ;)
Ten wyjątkowy dzień chcemy zakończyć z Albertem niebanalnie . Noc jest ciepła więc zachęca nas do noclegu bezpośrednio pod gwiazdami. Dorotka i Kowal śpią w namiotach , a my zasypiamy pod samymi śpiworami na zewnątrz. Chcemy poczuć pełną jedność z naturą ;)
Ja dodatkowo mam okazję poczuć jedność z moimi butami , które jakiś dowcipniś podłożył mi pod sam nos. W sumie może dzięki temu lepiej mi się spało ;)
Tak kończy się dzień , który napompował nas energią . Znowu świeciło słońce , a każdy kilometr przejechany po Czarnogórskich drogach to esencja podróży motocyklem . Przygoda , adrenalina i wolność to wszystko dostaliśmy się tutaj w gratisie za resztę płaciliśmy w euro ;)
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz