Archiwum bloga

czwartek, 23 lutego 2012

MOTO-WYPRAWA 2011


MOTO-WYPRAWA 2011

PLAN

Plan był prosty jak budowa cepa – 2 tygodnie motocyklowej przygody, wolności i dobrej zabawy ;).
W głowach był ogólny zarys wyprawy . Głównym daniem miał być Krym , a na przystawkę Rumuńskie Karpaty z Transalpiną i Transfogarską w rolach głównych . Żadnego planowania noclegów , dokładnej trasy , terminów itp. Noclegi raczej niskobudżetowe czyli tanie kwatery lub namiot .
Czas trwania wyprawy – max. 15 dni
Ekipa – Kowal na vfr 800 vtec
Dorotka i Hubert(czyli ja ) na vfr 800 rc46


PRZYGOTOWANIA

Najważniejszą sprawą było przygotowanie motocykla do podróży . Dosyć ciekawy zbieg różnych negatywnych okoliczności sprawił mi sporo problemów utrudniając przygotowania. Tuż przed wyjazdem pękł stelaż pod kufer i padł regulator napięcia. Dodatkowo  posłuszeństwa odmówiło mi auto więc zostałem bez pojazdu , a było dużo spraw do załatwienia . Nawet po tak prostej czynności jak zmiana opony powinienem udać się na terapię do psychiatry - jeżeli ktoś potrzebuje ekstremalnych wrażeń to mogę polecić pewien warsztat ale tylko dla ludzi o mocnych nerwach. Było jeszcze kilka ciekawych zdarzeń , które mocno uprzykrzały przygotowania i potwierdziły tylko słuszność powiedzenia , że ' nieszczęścia chodzą parami '.

Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło. Dzięki pomocy Kowala i Sławka udało się przygotować  motocykl.  Miałem przynajmniej pewność , że regulator lub stelaż nie rozsypią się 1000km od domu .  Moja 12 letnia vfrka po zmianie wszystkich płynów , filtrów , oleju w lagach , klocków, akumulatora, regulatora , opony z tyłu ,stelaża , sprawdzeniu zaworów jeździła jak by dopiero co z salonu wyjechała. Dziękuję również Stunciakowi za tanie części i Bodziowi z Kolegą za możliwość sprawdzenia regulatora .


DZIEŃ PIERWSZY - NIEDZIELA 4.09.2011 (Polska)

Wyruszamy naładowani pozytywną energią  między 9 a 10 rano .Pogoda jest jak na zamówienie wręcz idealna do jazdy.
Po drodze zajeżdżamy na spotkanie pod liberatorem gdzie jest akcja charytatywna organizowana przez motocyklistów. Spotykamy tam znajome twarze braci i sióstr motocyklistów . Potem pożegnanie i w drogę .
Z Kowalem jesteśmy umówieni pod MC w Jankach ,gdzie jemy posiłek i dyskutujemy na temat wyjazdu . Nie śpiesząc się ruszamy w promieniach słońca z bananami na twarzy około południa.
Vfry objuczone bagażem niczym pustynne dromadery świetnie sobie radzą z maksymalnym załadunkiem .Żadnej niestabilności czy problemów z prowadzeniem. Jedynie przy hamowaniu da się wyczuć różnicę ale nic w tym dziwnego skoro nasz koń wiezie ponad 200kg ładunku.

 .
Jadąc spokojnym tempem dojeżdżamy do Krakowa gdzie wpadam na 'genialny' pomysł cofnięcia się troszkę w stronę Olkusza ,po to żeby nasycić nasze żołądki dobrym jadłem w knajpie Bida(polecam ten lokal - dużo, dobrze i w przystępnej cenie) .
Wydawało mi się , że wystarczy się cofnąć maksymalnie 10km i miałem rację – wydawało mi się ! W praktyce cofamy się ponad 40 km w dość dużym ruchu i zaczynam trochę kląć pod nosem , że to chyba był kiepski pomysł. Na szczęście Jadło wszystko wynagradza ;)


Najedzeni  ruszamy dalej. Na Zakopiance fajne winkielki i banan na gębie. Dojeżdżamy do Myślenic , jest już ciemno ruch spory więc zaczynamy szukać noclegu


Znajdujemy pensjonat tuz przy Zakopiance za rozsądną kasę więc czas na dyskusje przy browarku i obmyślanie trasy na następny dzień .



DZIEŃ 2 – PONIEDZIAŁEK 5.09.2011 (Polska- Słowacja – Węgry)
Wstaje kolejny piękny słoneczny dzień , średnio wyspani ale pełni energii szykujemy się do drogi. Kowal z Dorotką ogarniają bagaże , a ja wracam do najbliższego miasta .Potrzebuję wpłacić kasę na konto żeby nie wozić za dużo gotówki przy sobie. Na zakopiance ruch niewielki i te szybkie winkle pobudzające wyobraźnię . Wykorzystuję sytuację , że jadę rozładowanym moto sam i pozwalam sobie troszkę na więcej . Dla człowieka z nizin gdzie zakręty występują tak często jak obniżki cen paliw - po prostu bajka ;)
Załatwiam sprawę , pakujemy maszyny i w drogę .


Mijamy Nowy Targ i przed Zakopanem odbijamy w stronę przejścia granicznego w Łysej Polanie .
W słońcu Tatry prężą swoje muskuły , piękne widoki i coraz ciekawsza droga , wijąca się jak wąż między szczytami ;).


Kiedy droga prowadzi odcinkami leśnymi gdzie nie można podziwiać widoków przyspieszamy ciesząc się jazdą . 
Ciśniemy coraz mocniej , radocha coraz większa;) Na jednym ze zjazdów spadamy napędzeni w dół wyprzedzając samochód i wtedy mam okazję sprawdzić jak hamuje  rozpędzone 450 kg  . Ostro hamuję na granicy przyczepności przed serpentyną , kątem oka widzę w lusterku jak Kowal napiera za mną wjeżdżając na 'styk' między nas a samochód. Prawie czuję jego oddech na plecach. Odpuszczam wcześniej hamulce, składam motocykl i ciasna agrafka  pokonana z podniesionym poziomem adrealiny.   Czujemy się jak głodne dzieci w fabryce czekolady , nasze łakomstwo na winklowanie nie zna granic;) Oby tylko nasz rozsądek miał jakieś granice.

Po przekroczeniu granicy ze Słowacją w pięknych okolicznościach przyrody postanawiamy zrobić sobie piknik i wypróbować niedawno zakupione kuchenki turystyczne. Przy okazji chwila oddechu w cieniu drzew od mocno grzejącego słońca.


Posileni ruszamy dalej , Tatry od strony Słowackiej robią jeszcze większe wrażenie !




Paparazzi są wszędzie i dla dobrej foty zrobią wszystko , nawet klękną ;)


Jedziemy zostawiając z tyłu panoramę Tatr . Kierujemy się na Koszyce , po drodze mijając Poprad i Presov. Jadąc mamy okazję podziwiać  prezentujący się okazale Zamek Spiski .


Na Słowacji pilnujemy się  z przestrzeganiem przepisów w miejscowościach . Kary są srogie więc nie spieszy się nam zasilić budżet tutejszych gmin. W miasteczkach wszyscy jak zaprogramowane roboty zwalniają do 50 km/h . Wszyscy – czytać ' nie dotyczy Polaków i Rumunów ' ;)


Jeszcze przed granicą z Węgrami odpoczywamy pod jakimś marketem . Przy okazji robimy zakupy spożywcze. Czujemy pełen luz ;)   Słowacy przyglądają się z ciekawością dziwakom na motocyklach, a Kowal rozgląda się za urodziwymi Słowaczkami .

Przejeżdżamy Słowację i wjeżdżamy do Węgier. Tankując się na stacji spotykamy Ziomala z Polski na Bmw gs-ie 1200. Wraca samotnie z Chorwacji. Stwierdza , że jesteśmy 'twardzi 'jadąc do Rumunii i Ukrainy . Przesadza trochę ,myśli chyba za bardzo stereotypowo o tych państwach.
Krótka pogawędka , fotka i lecimy dalej powoli rozglądając się za jakimś spaniem.

 
Pada pomysł rozbicia gdzieś namiotu . Jednak lenistwo bierze górę i lądujemy w  przydrożnym pensjonacie. Wieczorny relaks z piwkiem urozmaiciliśmy sobie z Kowalem małym spacerem po Węgierskim miasteczku .Na mieście pusto , nic się nie dzieje. Jedyna atrakcja to wypić piwo na przystanku i poczuć swojski klimat ;) Można by rzec – sielanka, gdyby nie jeden mały szkopuł . Pensjonat był przy samej drodze , a okna mieliśmy bezpośrednio obok trasy , którą przez całą noc jeździły Tiry- masakra!!!


DZIEŃ 3 – WTOREK 6.09.2011(Węgry – Rumunia)


Po całej nocy słuchania 'tirowych kołysanek'  , niewyspani ale pozytywnie nastawieni pakujemy manele .


Wywieszamy pranie (fota poniżej )i w drogę !


Kierujemy się w stronę Debreczyna , na stacji kupujemy winiety i ruszamy węgierską autostradą w stronę Rumunii. .W drodze wyprzedzamy sporo Polskich tirów , pozdrawiamy rodaków , a oni nas . Ehh ...żeby jeszcze tylko spać po nocy dali to było by idealnie ;)
Kilka godzin jazdy i jesteśmy na granicy z Rumunią... yeah! ...Jest radocha , przed nami kraj Draculi i tysięcy Karpackich winkli ;)



Wjeżdżamy do Rumuni przez Oradeę .Witają nas koleiny na drodze i Dacie – najpopularniejsze samochody w Rumunii. Tankujemy i ruszamy przed siebie drogą nr.76 na południe do krainy Draculi . Pierwszy piknik robimy gdzieś na uboczu . Świetnie czujemy się w takiej tułaczce . Powiedział bym , że wykapane z nas Rumuny ;)



Krajobrazy coraz ciekawsze , pełno winkli jedynie nawierzchnia dosyć marna -koleiny i nierówności. Zjeżdżamy z głównej drogi żeby poszukać jaskini 200 niedźwiedzi , klimatycznej miejscówki pod namiot . W tamtym roku tam nocowaliśmy i było zacnie .Błądzimy po wioskach szukając drogi , która by nas doprowadziła do celu niestety bezskutecznie. Ludzie w wioskach momentami patrzą się na nas zdziwieni , jak by ich kosmici nawiedzili . Dzieciaki machają i pozdrawiają nas .Ogólnie pozytywnie reagują na nasz widok,co nas cieszy niezmiernie.

Wracamy do głównej drogi i jedziemy dalej na południe . Po drodze wyprzedzamy Goldwinga na Polskich blachach z przyczepką . 'Miota nią jak szatan' na dziurach. Później stojąc na stacji dojeżdżają do nas i jest to starsze małżeństwo zmierzające na zlot Goldwinga do Grecji.

Powoli zaczynamy myśleć o noclegu .
Zjeżdżamy na drogę nr.75. Asfalt bardzo przyzwoity , a droga zaczyna piąć się pod górę serpentynami dając radochę z jazdy . Potem to samo tylko w dół . Okolica bardzo malownicza więc idealne miejsce na nocleg . Zagaduje jakiegoś dziadka siedzącego pod sklepem z piwem i zaraz mamy ogarnięty pokój u gospodarza w wiejskim klimacie ;) Za 50 złotych  pokoik 3 osobowy z dostępem do kuchni . Żyć nie umierać ;)



Miejsce bardzo klimatyczne , zielone stoki niedużych łagodnych gór , krowy chodzące środkiem drogi z dzwonkami u szyi i sklepik z piwem , który odwiedziliśmy żeby uzupełnić płyny ;) I to jest właśnie sielanka . Siedzimy przy drodze na ławeczce i kontemplujemy tą chwilę, która się być może już nie powtórzy . Może już nigdy tu nie wrócimy w to urokliwe i spokojne miejsce.




Jak widać konsumpcja Rumuńskiego piwa  powoduje  pewne skutki uboczne ;)

DZIEŃ 4 – ŚRODA 7.09.2011(Rumunia)

 
Wstaje kolejny słoneczny dzień , a my razem z nim . Wyspani, pełni energii przygotowujemy się do jazdy . uczucie swobody i świadomość , że przed nami cały piękny dzień jazdy po górach na moto dodaje mocy !
Fota z naszymi gospodarzami i ruszamy przed siebie.



Krajobrazy bardzo malownicze , stajemy co chwilę i robimy fotki ciekawych miejsc.








tak wygląda dobrze spakowany motocykl ;)
 Plan na dzisiaj to dojechać do Transalpiny - najwyżej położonej Rumuńskiej drogi 2145 m n.p.m.
Rumuńskie drogi zaskakują pozytywnie , bardzo wiele momentów gdzie jest nowy asfalt ,dodając do tego olbrzymią ilość zakrętów ,serpentyn o różnej konfiguracji i widoki , banan z twarzy nie schodzi ;)
Są odcinki fatalnej nawierzchni ale na razie nie dokuczają za mocno , raczej jest to jakieś urozmaicenie , dodające smaczku wyprawie .



Na Rumuńskich drogach królują Dacie w najróżniejszych wersjach , wiele jest starych prawie rozpadających się . Przepisów raczej nikt tu nie przestrzega więc łatwiej się nam odnaleźć i poczuć większą swobodę . Miejscowi kierowcy sporo trąbią , ale nie jest to oznaka złości lub frustracji tylko raczej ostrzeżenie i zwrócenie na siebie uwagi lub pozdrowienie.

 Pogoda dopisuje , jest ciepło i słonecznie , zachęca nas to do robienia przerw w plenerze. W takich okolicznościach zwykła zupa z torebki lub coś na ciepło ze słoika smakuje lepiej niż wykwintne danie w dobrej restauracji ;)



Późnym popołudniem dojeżdżamy do miejscowości Novaci , położonej u podnóża Transalpiny.
Znajdujemy pensjonat i idziemy w 'miasto' żeby troszkę poczuć miejscowy klimat.


Rumunia to piękny kraj , tutaj wystarczy jedno piwko żeby zaszumiało w głowie ;P

Bank Transylwanii , Dacia i Piwo 2,5l - 3 symbole Rumuni ;)
Jedyne negatywne odczucia pozostawiają bezpańskie zwierzęta , których tutaj jest bardzo dużo. W parku nocuje kilkadziesiąt psów , czasami chorych i zaniedbanych. Niektóre chodzą w grupach tworząc jakby watahy . Jest to przykry widok dla ludzi wrażliwych na tym punkcie . Niestety jedyne co możemy zrobić to rzucić coś do jedzenia tym najbardziej wychudzonym i słabym .

Szczeniaki czeka tu trudne życie ale na razie są ufne i beztroskie ;)



Robimy zakupy na miejscowym targu i jemy świetną kolację nad brzegiem rzeki. Pomidory i papryka są genialne w smaku.




DZIEŃ 5 CZWARTEK 8.09.2011 (Rumunia- Transalpina)
Dzisiaj atakujemy Transalpinę , do tej pory była to kultowa trasa endurowców ale od tego roku jest cała wyasfaltowana więc teraz jest to szosowy raj.
Pod pensjonatem obok naszych maszyn stoją rajdowe auta . Prezentują się nieźle ale jednak mają po dwa koła za dużo i nadmiar blachy ;). Nazajutrz na Transalpinie będzie odbywało się coś w stylu  wyścigu górskiego.
Robimy poranną rundę po mieście , jemy śniadanie i w drogę.





Pomidory i papryka mają tutaj niesamowicie intensywny smak ;)


Ruszamy na Transalpinę , droga o świetnej nawierzchni pnie się serpentynami pod górę .


Widoki i winkle onieśmielają  ! Krajobraz jest  łagodny, surowy  i piękny .



Miejscami ubogie 'chatki' na zboczu góry przykuwają naszą uwagę.






Jedyne co mnie niepokoi to mój błędnik, który czym wyżej się znajdujemy  zaczyna coraz mocniej utrudniać mi jazdę. Czuję się jak bym był lekko pijany .
Jadę strasznie niepewnie . Na jednej z serpentyn za mocno ścinam ,motocykl wali mi się w zakręt i o mało co nie spadamy w dół do wewnątrz. Ratuje mnie mocne dodanie gazu , tył tańczy na jakimś rozsypanym żwirze ale się udaje … uff
Chwilę potem zatrzymujmy się na poboczu żeby odsapnąć .
Ruszając tylne koło najeżdża na spory kamień , przechyla mi mocno moto i leżymy … Fuck!
Stawiamy moto do pionu . Straty minimalne , troszkę draśnięta czacha i  nadwyrężona moja duma . Dorotka zdziwiona , tyle tysięcy km razem nawinęliśmy bez gleby , a tutaj takie dziwne sytuacje.





Jedziemy dalej  powoli ciesząc oczy widokami, Kowal momentami  ciśnie po winklach , gęba mu się cieszy jak by wygrał bańkę w totka ;)
Droga wspina się malowniczo po łagodnych szczytach . W jednym miejscu trwają jeszcze ostatnie prace drogowe , kładą drugą warstwę asfaltu . Jeszcze kilka miesięcy temu  trudno było tutaj wjechać motocyklem szosowym .





Wjeżdżamy na sam szczyt przełęczy Urdele 2145m n.p.m.. Na tej wysokości jest wyraźnie chłodniej . Powietrze jest rzadsze i czuć spadek mocy w motocyklach .
Robimy sobie dłuższą przerwę żeby nacieszyć oczy i duszę widokami i ogromem wolnej przestrzeni . Z takiej perspektywy można inaczej spojrzeć na otaczający świat .
Przy okazji jemy posiłek ,robimy krótki spacer i pogawędkę z pasterzami .






Teraz jazda zawijasami w dół . Spotykamy po drodze troszkę motocyklistów głównie na enduro. Na chwilę przesiadamy się z vfrek na osły , które za kawałek chleba dzielnie znoszą nasze wygłupy ;)



osły sobie tutaj całkiem nieźle radzą wyłudzając jedzenie od turystów ;)


Droga mocno spada w dół . Kowal w siódmym niebie , a ja staram się po prostu dojechać i nie przestrzelić żadnego zakrętu .
Dojeżdżamy do drogi 7a i odbijamy na Brezoi . Jedziemy wzdłuż jeziora , jest sporo niżej . Zaczynam odzyskiwać siły i powoli wraca pewność w jeździe . Jedziemy coraz szybciej  pomimo, że droga średnia . Miejscami dziury i na niektórych zakrętach piach w wyciętym pasie asfaltu . Kowal jest jeszcze chyba  w 'transie jeździeckim' i nie odpuszcza nawet przez moment .  Trzymam się tuż za nim  ale przy moim dzisiejszym samopoczuciu  nie jest to łatwe zadanie  .



Kolejne kilkadziesiąt km i znowu robimy przerwę , czujemy się już trochę zmęczeni , Nawinęliśmy niewiele kilometrów ale emocji nie brakowało więc czas powoli rozglądać się za noclegiem .


Moja kochana Dorotka naciska żebyśmy w końcu nie byli 'mientkimi fajami' i znaleźli miejsce do biwakowania. Okej decyzja zapadła dzisiaj rozbijamy namioty ;)

Odbijamy w boczną drogę i z determinacją przemy do przodu w poszukiwaniu dobrej miejscówki.
Wjeżdżamy na najgorszej drogę jaką do tej pory jechałem motocyklem . Pułapki w postaci zapadniętego asfaltu , miejscami dziury jak po bombardowaniu , żwir, syf i ogólnie masakra. Zawieszenie dobija nam wiele razy i momentami tracimy nadzieje , że gdzieś dojedziemy . Jedziemy wąwozem wzdłuż górskiej rzeki. Otaczają nas olbrzymie skały i pustka . Niestety jadąc z prędkościami emeryta na rowerze i tak większość uwagi trzeba poświęcać na patrzenie pod koła. W innym przypadku można zakończyć jazdę w jakiejś wyrwie . Upał ustępuje i robi się chłodniej – znak , że znów jesteśmy wysoko .


W końcu dojeżdżamy do górskiego jeziora i tam znajdujemy upragniony kemping .Stoją tu tylko dwa 'pensjonaty' lub raczej górskie schroniska zapomniane przez Boga . Okolica jest świetna - dziko , góry , jezioro o niesamowicie czystej wodzie i skały .





Z naszych wyliczeń wynika , że zrobiliśmy około 20 km po tej 'wyśmienitej' inaczej drodze ;) 20 km z przelotową 10 km/h kosztowało nas więcej energii jak kilkaset km po dobrych drogach. Trzeba być naprawdę mocno zdesperowanym żeby tu dotrzeć.



Rozpakowując motocykl dostrzegam pierwszą drobną awarię. Pękła śruba w bagażniku na kufrze mojej konstrukcji . Na szczęście mam śruby zapasowe więc naprawa jest prosta. Dostrzegam też wygięty kluczyk od stacyjki . Zagadkowa sprawa , nie mam pojęcia co było powodem jego zniekształcenia. Dwa zapasowe zostały w domu więc jak by się ułamał to jesteśmy w … @#$@%^!.

Rozbijamy namioty i niespodziewanie mamy towarzyszy na kempingu – są to świnie ;) Nie ma co narzekać. Na takim odludziu każde towarzystwo jest miłe;)


Potem rozpalamy ognisko i dzielimy się wrażeniami mijającego dnia przy Rumuńskim piwku . W takim miejscu z dala od cywilizacji można odnaleźć wewnętrzny spokój;)



W nocy Dorotka poczuła jak coś otarło się o namiot . Podejrzewam , że to mogła być jedna ze świń.  Moja Pani wyobraziła sobie raczej niedźwiedzia  , których podobno jest tutaj najwięcej w całej Europie . Przez tą sytuację nie przespała pół nocy. Za to  rano było się z czego pośmiać ;)


DZIEŃ 6 PIĄTEK 9.09.2011 (Rumunia )
Nocleg w namiocie na nierównym i kamienistym podłożu dał się trochę we znaki i jeszcze te stwory ocierające się w nocy o namiot ;)  Jednak warto było dla tego miejsca i klimatu.
Dzisiaj mamy zamiar dojechać do Transfogarskiej . Pogoda jest niepewna na niebie sporo chmur.
Ruszamy ! Po 20km mordęgi manewrowania przy minimalnych prędkościach załadowanym moto udaje się dojechać do drogi 7a.. Potem dojeżdżamy do 7-ki i kierujemy się na Fogaras żeby dotrzeć do Transfogarskiej od północy. Na trasie duży ruch i szybkie winkle . Trzeba sporo wyprzedzać żeby utrzymać dobre tempo .

Jedząc w przydrożnej knajpie rozbawiają nas dwie rzeczy . Pierwsza to scena kiedy kelner bierze Dorotkę za Rumunkę ;) Cóż te cygańskie piękne rysy ;) mieliśmy z czego się pośmiać :) . Druga to jedzenie . Prosimy o regionalne przysmaki . Zdajemy się na kelnera i dostajemy frytki z jakimś suchym kotletem z grilla . Dobrze , że mcdonalda nie przyniósł jako tradycyjny Rumuński posiłek , choć pewnie by lepiej smakowało ;)

knajpa w której ciężko coś dobrego zjeść ale przynajmniej  jest całkiem zabawnie ;)
Dobijamy do drogi nr 1 i niedługo wjeżdżamy na trasę 7C czyli Transfogarską.


Jest pochmurno ale w oddali widać zarysy szczytów najwyższego pasma Rumuńskich Karpat.


Postanawiamy poszukać noclegu w najbliższej miejscowości , a na Transfogarską wjechać rano następnego dnia. Znajdujemy szybko przytulny pokoik w rozsądnej cenie i udajemy się na poszukiwanie spożywczego . Walutą w Rumunii jest Lei , który ma przybliżony kurs do naszej złotówki więc z przeliczaniem cen nie ma najmniejszych problemów.



Miasteczko u stóp Transfogarskiej nie wygląda specjalnie turystycznie

Zostało mało gotówki , a do najbliższego bankomatu trzeba się cofnąć kilkanaście kilometrów . Na szczęście wystarczy na Rumuńskie płyny nawadniająco-izotoniczne ;) 2,5 litrowe piwo w plastiku kosztuje około 6 zł i co by nie mówić jest całkiem dobre . Stało się oficjalnym sponsorem naszej wyprawy ;)


 Powiedzenie 'jesteś tym co spożywasz” nabiera tutaj nowego wymiaru ;)


DZIEŃ 7 SOBOTA 10.09.2011 (Rumunia - Transfogarska )


przed wjazdem w wysokie  góry spożywamy- śniadanie mistrzów ;)

My to mamy jednak fart , wczoraj chmury przykrywały szczyty , a dzisiaj pogoda jak na zamówienie - słońce i prawie bezchmurne niebo .
Ruszamy do najbliższego miasta po kasę z bankomatu , a potem kierunek Transfogarska.


Początek trasy to leśny odcinek z równym asfaltem i winklami o różnej konfiguracji .Wjeżdżając coraz wyżej nawierzchnia trochę się pogarsza za to zaczynają się konkretne widoki więc i tak coraz trudniej skupić się na jeździe. Czym wyżej się znajdujemy tym więcej czasu zajmuje nam robienie zdjęć niż sama jazda.







Widoki zapierają dech w piersiach , świetna widoczność na wiele kilometrów pozwala podziwiać ogromne przestrzenie ze szczytu .
Robimy sobie dłuższą przerwę na szczycie i kontemplujemy chwilę podziwiając to co nas otacza. Widoki są genialne . W pięknym słońcu można podziwiać najwyższe pasmo Rumuńskich Karpat , szosę Transfogarską w pełnej okazałości.i bezkresną przestrzeń .








Z ciekawością przyglądamy się owcom . Duże stado porusza się prawie po samym szczycie jednej ze stromych  gór . Nie znajduje logicznego wytłumaczenia po co tak wysoko weszły. Pasterzem chyba jednak nie zostanę ;)








Przejeżdżamy przez 800metrowy tunel, który znajduje się na szczycie trasy i zaczynamy zjeżdżać w dół . Nadal krajobrazy mocno rozpraszają i ciężko się skupić na jeździe .
Będąc już sporo niżej widoki zanikają i wjeżdżamy w leśny odcinek . Droga dalej jest mocno kręta więc zachęca do szybszego winklowania , pomimo miejscami dziurawej nawierzchni.
Najbardziej zapada w pamięci odcinek z nowym asfaltem i kilkudziesięcioma zakrętami ułożonymi jak w slalomie jeden za drugim na przemian .

 Zatrzymujemy się nad jeziorem . Moja Dorotka źle się czuje więc robimy sobie przerwę. W międzyczasie dojeżdża do nas koleś na sv-ce . Blachy ma angielskie ale po zdjęciu kasku zagaduje po polsku . Co za miłe spotkanie Rodaka na obczyźnie ;).
Wojciech mieszka w Anglii , a teraz jest w trakcie objeżdżana dużej części Europy. Wyruszył z Anglii , potem objeżdżając Alpy dotarł do Polski   . Teraz kieruje się na południe , chce zahaczyć o Turcję, Grecję , objechać Bałkany i potem kierując się na północ wrócić na Wyspy – konkretna trasa!.
Postanawiamy jechać dalej razem aż do Morza Czarnego, zawsze raźniej ;)






Dojeżdżamy do olbrzymiej zapory , potem przejeżdżamy przez tunel i zjeżdżamy w dół  ku końcowi trasy Transfogarskiej. Miejscami droga jest tragiczna ,dziurawa jak ser szwajcarski , ale w wielu miejscach jest nowy asfalt . Za rok lub dwa cała trasa będzie miała świetną nawierzchnię jak przystało na wizytówkę Rumunii.
Kierujemy się na Pitesti .Góry Fogarskie zostawiamy w tyle i zmierzamy ku nizinom. Przejeżdżamy obok zamku Włada Pałownika ( pierwowzoru postaci literackiej – Hrabiego Draculi )


Po drodze próbujemy zatankować na malutkiej samoobsługowej stacji ale okazuje się to trudniejsze niż myśleliśmy i dajemy za wygraną . Trudno zatankujemy na tradycyjnej stacji ;)


Za Pitesti znajdujemy nocleg w przydrożnym pensjonacie . Zapowiada się ciekawie ponieważ w Pensjonacie jest Disco ;)


Po rozładowaniu pakunków , wsiadamy na koń i ruszamy do najbliższego marketu po zaopatrzenie ;)
Wojciech stwierdza , że będzie delikatnie pił i jednym piwkiem się zadowoli . Chłopak jeszcze nie wie , że tu są piwa po 2,5 litra ;)
Jazda nocą po nieoświetlonych Rumuńskich drogach podnosi  poziom adrenaliny , tutaj nigdy nie wiadomo czego się spodziewać .

Najpierw integracja w pokoju , a potem ruszamy tanecznym krokiem na Rumuński balet ;)
Bawimy się do późna w świetnych nastrojach. Disco ma swój prowincjonalny klimat . Właściciel pensjonatu biega z klamą za plecami o_O.
Wojciech siłuje się na rękę z jakimś miejscowym harpaganem w ramach przyjaźni Polsko- Rumuńskiej ;).  Niestety chwilę później przyjeżdża Policja i zabierają naszego energicznego rumuńskiego ziomka . Trochę za mocno energia go roznosiła ;) 
Potem wpadamy na parkiet i pokazujemy Rumunom jak się tańczy po Polsku ;) Świetna noc długo będziemy ją pamiętać ;)





DZIEŃ 8 NIEDZIELA 11.09.2011 (Rumunia – Morze Czarne)


Wstajemy dosyć późno z lekkim bólem głowy . My z Dorotką to pół biedy ale Kowal i Wojciech wyglądają słabo . Integrowali się chyba troszkę za mocno z Rumuńskimi ziomkami .
Nie ma rady musimy poczekać kilka godzin aż wyparuje z nich alkochol.

Pożegnanie z właścicielami i dj-em ( nazwaliśmi tak kolesia który miał niezłe audio w skuterze  ) Sympatyczny facet , na pożegnanie mówi , że będzie mu nas brakowało , miło się nam zrobiło ;)




Ruszamy około 13. Wpadamy na autostradę i żwawo jedziemy na w kierunku Morza Czarnego . Po drodze mamy Bukareszt - stolicę Rumunii. Z nieba leje się żar , który trochę dokucza w jeździe i osłabia koncentrację. Jazda po autostradzie jest trochę nudna . Zero zakrętów i krajobrazów ale chociaż kilometry szybko połykamy .

Wjeżdżamy do Bukaresztu i oczywiście błądzimy . Oznakowanie jeszcze gorsze niż u nas . W sumie to go prawie nie ma trzeba jechać 'na czuja'.
Na większości skrzyżowań z sygnalizacją świetlną są elektroniczne wyświetlacze pokazujące czas jaki pozostał do zmiany świateł . Patent ciekawy i przydatny . Rumuni oczywiście jako kreatywni ludzie ruszają 2-3 sekundy przed czasem . Trzeba wziąć na to poprawkę stojąc na pol-position jeżeli nie chce się być rozjechanym. 
Rumuńskie drogi to nie kółko różańcowe więc trzeba być czujnym ;)


Przejeżdżamy Bukareszt i wjeżdżamy znowu na autostradę . Dojeżdżamy do Fetesiti i tam szukamy knajpy żeby  posilić się  i odpocząć od upału. Tuż za nami dochodzi do wypadku.
Zderzają się dwa samochody , jeden z nich  to jakaś wypasiona terenówka . Obok drugiego stoi mocno zakrwawiona kobieta, nieciekawie to wygląda .
W końcu znajdujemy lokal , w którym można coś zjeść. Największą atrakcją okazuje się toaleta . W prostocie jest piękno ;).



Po wyjściu z knajpy  młoda dziewczyna robi fotki naszym motocyklom . Czujemy się prawie jak celebryci ;) Motocykle w Rumunii wzbudzają ogólną ciekawość , jest to bardzo miłe spotykać się w większości z pozytywnymi reakcjami .
Późnym popołudniem dojeżdżamy do Constanty – największego miasta położonego nad Morzem Czarnym w Rumunii. Słońce zachodzi więc powoli zaczynamy myśleć o noclegu.
Postanawiamy wyjechać z Constanty i poszukać noclegu w mniejszej miejscowości.

Sporym zaskoczeniem okazuje się problem ze znalezieniem jakiejś kwatery. Dla nas jest totalnym szokiem ,że przy tak świetnej pogodzie na początku września większość pensjonatów jest już pozamykana. Nad Bałtykiem ciężko w sezonie o takie warunki pogodowe jak tutaj panujące w tym momencie .
Mniejsze miejscowości są zupełnie wymarłe. W znalezieniu noclegu pomagają nam napotkani tubylcy . Naganiają nas na jakiś drogi hotel i chyba liczą , że na nas zarobią . Niestety na nas ciężko jest zarobić ;)

Dalej prowadzimy poszukiwania już na własną rękę. Lekko sfrustrowani zaistniałą sytuacją , w końcu znajdujemy kwaterę przystępnej cenie w miasteczku Efore.


Szybka zakwaterowanie i wycieczka na miasto. Chcemy poczuć Rumuński nadmorski klimat. Miasteczko ma typowo turystyczny charakter , pełno knajp , sklepików , straganów i pensjonatów.
Całkiem sympatyczne tylko już trochę opustoszałe . Da się zauważyć , że jest już po sezonie.

Docieramy nad morze i wchodzimy na plażę znajdującą się tuż przy deptaku. . Nie mamy pewności czy jest ogólnodostępna , luzem stoją leżaki , a obok nad samym brzegiem znajduje się hotel.
Jakieś typy  krzyczą coś po Rumuńsku do nas .  Na szczęście nie znamy Rumuńskiego więc nie wiemy o co im chodzi ;) Robimy sobie fotki upamiętniające nasz pierwszy kontakt z Morzem Czarnym ;).

Kręcimy się tak do późnego wieczora ciesząc się nadmorskim klimatem . Wczoraj jeszcze objeżdżaliśmy górskie trasy , a dzisiaj podziwiamy Morze Czarne .W takich chwilach czuje się pełną swobodę życia ;)



Wracając do kwatery naszą uwagę przykuwa nowatorskie rozwiązanie zabezpieczenia motocykla przed kradzieżą ;) Kilkumetrowy zardzewiały łańcuch przymocowany do pobliskiego słupa rzuca się mocno w oczy .



DZIEŃ 9  PONIEDZIAŁEK 12.09.2011 ( Rumunia – Granica z Mołdawią )
Zaczyna się 9 dzień naszej wyprawy . Czas pędzi nieubłaganie . Żadnej chwili spędzonej w Rumunii nie żałujemy. Ten bardzo ciekawy kraj dostarczył nam mnóstwo wrażeń;) Teraz jednak musimy się trochę  sprężyć. Przed nami upragniony Krym ;)
Miło było by poleżeć kilka dni na urokliwej plaży w Efore , jednak coś pcha nas do przodu ku nieznanemu . Postanawiamy spędzić chociaż kilka godzin wylegując się w promieniach słońca nad morzem .
Jest to również ostatnie kilka godzin spędzone z Wojciechem. W tym miejscu nasze drogi się rozchodzą . On kontynuuje swoją wędrówkę na południe w kierunku Turcji . My za to ruszamy w kierunku Mołdawii i Ukrainy.







Żegnamy się z naszym Druhem i ruszamy wzdłuż wybrzeża drogą nr 22. Naszym celem jest przejście graniczne znajdujące się niedaleko miejscowości Galati. W tamtym miejscu znajdują się obok siebie granice Rumuni, Mołdawii i Ukrainy.

Odcinek od miasta Tulcea do Galati jest bardzo przyjemny. Sporo fajnych zakrętów w pagórkowatym terenie, dobra nawierzchnia w wielu miejscach i minimalny ruch . O nudzie nie ma mowy ;)
Tuż przed Galati czeka na nas niespodzianka . Droga kończy swój bieg w rzece. Patrząc na mapę umknął mi ten szczegół. W tym miejscu kursuje prom . Kupujemy bilety i grzecznie czekamy w kolejce aż nadpłynie .


Przeprawiamy się przez Dunaj - drugą co do długości rzekę w Europie. Słońce powoli chowa się za horyzontem budynków Galati , dodając uroku promowej przeprawie.





Wkrótce jesteśmy na drugim brzegu. Powoli robi się ciemno. Mamy dylemat czy próbować wjeżdżać do Mołdawii po ciemku , czy poszukać noclegu w Galati . Wybieramy to drugie wyjście. Miasto jest całkiem spore i centrum ciekawie prezentuje się po zmroku.
Na stacji benzynowej zagaduje nas pracownik i wskazuje drogę do taniego Pensjonatu.. Ruszamy więc we wskazane miejsce. Na miejscu  trochę się rozczarowujemy . Nie jest wcale tak tanio .Niestety w dużym mieście trudno o tanie kwatery. Błądzimy szukając czegoś za mniejszą kasę ale bezskutecznie.
Jest już późno i trzeba podjąć jakąś decyzję . Dobra idziemy na żywioł! Jedziemy do Mołdawii i tam coś może znajdziemy. Jak się nie uda to najwyżej rozbijemy namioty na jakimś polu.
Drogę do granicy nie jest wcale łatwo znaleźć po ciemku. Żadnych oznaczeń , musimy pytać się ludzi żeby tam trafić. Jedziemy jakimś odludziem zapomnianym przez Boga zastanawiając się czy na pewno nie zabłądziliśmy. W końcu widać oświetlone przejście graniczne , jest dobrze ;)


Stajemy tuż przed przejściem i wyjmujemy paszporty. Nagle słyszymy lekko niecenzuralne słowa Kowala . Okazuje się , że jego ' paszport' na okładce ma napisane ' Karta pojazdu' .
Ooo fuck ! Przez pomyłkę wziął nie ten dokument co trzeba . Z wjazdu na Ukrainę nici , bez paszportu nie da rady . Ehh ;/


Pojawia się lekkie uczucie zawodu.. Byliśmy mocno nakręceni na Krym , a teraz w jednej chwili ciśnienie z nas zeszło.
Trudno , pocieszamy Kowala bo on się chyba sam najbardziej wkurzył , a liczył że pozna jakąś fajną Ukrainkę ;)
Stojąc tak i rozprawiając wzbudzamy zainteresowanie celników. Wołają nas do siebie. Podchodzimy i opowiadamy co się stało . Mają chłopaki niezły ubaw z tego co nam się przydarzyło ;)
 Poprawiają nam humor . Kończą rozmowę stwierdzeniem ' fuck Ukraine and go back to Romania'. Stosując się do ich rady wracamy do Galati i bierzemy nocleg we wcześniej oglądanym pensjonacie. Jeszcze mała nocna runda po centrum na moto .



Napotykamy 'ciekawie' oznaczoną dziurę w jezdni. Wjechanie w coś takiego na moto to prawie pewna śmierć - gruubo!




DZIEŃ 10 WTOREK 13.09.2011 (Rumunia – Bułgaria)

Wstajemy już bez takiej motywacji . Pozytywne ciśnienie które napędzało nas żeby przeć do przodu trochę uszło . Na szybkiego wymyślamy plan B. Zamierzamy cofnąć się w kierunku Bułgarii. Tam urzędują poznani przez internet Agata i Rafał na vfr-ce. Zamierzamy do nich dołączyć i poleżeć na plaży 2-3 dni . Tak po prostu nic nie robić tylko pobyczyć się w słońcu i odpocząć.
Wybieramy najkrótszą drogę nr 21 przez niziny do Autostrady . Potem do Constanty i na południe wzdłuż wybrzeża do Bułgarii.

Z dala od gór i morza , na nizinach panuje niemożliwy upał . Jest tak ciepło , że w ciuchach motocyklowych ciężko wytrzymać. Zamieniamy spodnie motocyklowe na zwykłe jeansy , a kurtki rozpinamy . Dopiero w takim zestawie daje się jechać. Rekordowa temperatura jaką pokazał w czasie jazdy termometr w vfr-ce to - 37 stopni o_O !  Było to wskazanie przy prędkości około 140 km/h . Trochę jak w piekle .
Na postoju było jeszcze cieplej.


wyświetlacz pokazuje temperaturę powietrza na postoju  44*c - piekło !

Zbliżając się do morza temperatura zaczyna mocno spadać . Jadąc wzdłuż wybrzeża termometr pokazuje już tylko około 25 stopni.
Przejeżdżamy przez ciekawie nazwane kurorty nadmorskie - ' Olimp, Neptun, Jupiter, Aurora, Venus i Saturn' . Jednak nie poczuliśmy się tam jak w niebie , nic ciekawego .
Może poza Dacią , która o mało co nas nie rozjeżdża. Byłem tak pochłonięty szukaniem  knajpy , że jej nie zauważyłem . Na szczęście strzał z manety i teleportacja z jej toru jazdy ratują sytuację. Normalnie brak mi słów , żeby pod takiego starego grata się pchać ;)

Późnym popołudniem docieramy do granicy z Bułgarią .


Celem na dzisiaj są Złote Piaski znany Bułgarski kurort . Jedziemy drogą wzdłuż wybrzeża . Jakoś tak strasznie pusto w tej Bułgarii . Wszędzie puste przestrzenie , wiatraki i zero cywilizacji. Ruch na drodze bardzo znikomy , z czego się niezmiernie cieszymy.
Powoli kończy się paliwo a stacji na razie nie widać na tym pustkowiu. W końcu odnajdujemy w jakimś miasteczku na uboczu malutką stację . Moja vfra była już mocno spragniona . Na szczęście wodopój znalazł się na czas ;)
Jedziemy dalej ku zachodowi słońca.



Do Złotych Piasków wjeżdżamy już po ciemku . Pchamy się deptakami do samego centrum. Wzbudzamy duże zainteresowanie wśród niezliczonej liczby turystów. W wielu miejscach słychać nasz ojczysty język.
 Po drodze mijamy same olbrzymie Hotele , stragany , knajpy i kluby. Typowo imprezowy klimat. Ludzi pełno jak w ulu . Jest fajnie ale noclegu na jedną noc w normalnej cenie to na pewno tu nie znajdziemy.

Wracamy się i znajdujemy kwaterę na obrzeżach kurortu. Jest tylko mały szkopuł , do centrum mamy jakieś 2km, a żal było by nie skosztować nocnego życia w Złotych Piaskach .
 Fartownie trafia nam się darmowa podwózka ;) Ktoś z rodziny naszych gospodarzy podrzuca nas do samego centrum.


Raczymy się tutejszymi trunkami plenerowo , a potem idziemy  pobawić się . Miasto jest typowo imprezowe. Co chwilę spotykamy Polaków . Z niektórymi integrujemy się mocniej w tradycyjny Polski sposób ;).
Świetny imprezowy klimat , ludzie wyluzowani i uśmiechnięci . Tańczymy i śpiewamy w jakimś klubie z Niemcami w spódnicach O_o ;) Jest wesoło i o to chodzi ;) Jedno jest pewne w tym mieście się nie wypoczywa tylko bawi .





Wracamy nocą na piechotę do kwatery . Na lekkim rauszu robimy sobie 2 km spacer , przy okazji prowadzimy zażarte dyskusje na temat motocykli ;)


DZIEŃ 11 ŚRODA 14.09.2011 (Bułgaria – Obzor)
Zaczynamy kolejny słoneczny dzień . Pogoda jest wręcz nieprzyzwoita – bezchmurnie i około 30 stopni ;) Może nie jest to idealna pogoda do jazdy , ale do byczenia się na plaży jak najbardziej;)
Plan jest prosty , dojechać do Obzoru i tam zakotwiczyć na 2 , 3 dni .

Do przejechania nie mamy zbyt wiele . Postanawiamy wyluzować i jechać bez ciuchów . Zakładamy jedynie kaski i motocyklowe buty , do tego jeansy i podkoszulki .
Jedziemy wolniej niż normalnie mimo to jest bardzo przyjemnie. Wiatr na klacie i pełen luz ;)

Kowal to już zupełnie wyluzował , do kompletnego plażowego stroju brakuje mu tylko japonek ;)


Przejeżdżamy przez Varnę (największy Bułgarski port) . Miasto dosyć ciekawe , położone nad samym morzem. Widać olbrzymie statki zakotwiczone w Porcie . Błądząc wjeżdżamy do jakiejś biednej dzielnicy . Zaskakuje nas bieda jaka tam panuje , zupełnie nie pasuje do reszty miasta . Przy drodze ludzie mieszkają w jakiś komórkach . Widok dosyć egzotyczny .

Około południa dojeżdżamy do Obzoru . Sympatyczne , spokojne miasteczko położone nad samym morzem . Tutaj będziemy regenerowali siły wylegując się na plaży.



Zakwaterowujemy się w pensjonacie u Agaty i Rafała . Jest całkiem sympatycznie - pokój jest z widokiem na morze ;)  Do samego  morza mamy około 100 metrów , a za pokój płacimy po 5 euro od osoby ;)

Zaczynamy więc luzowanie . Dorotka wniebowzięta , wreszcie może do woli wygrzewać się na plaży.
Wieczorem integracja z naszymi współlokatorami ;)







DZIEŃ 12 , 13 CZWARTEK , PIĄTEK 15 i 16.09.2011 ( Bułgaria- Obzor)
Plaża , piwo, plaża, knajpa, plaża , piwo - tak w skócie można scharakteryzować nasz pobyt tutaj .
Woda w morzu idealna , słońce praży , a my odpoczywamy.
Wieczorami partyjki w karty z Rafałem i Agatą
.Lenimy się tak mocno , że aż momentami wieje nudą. Korci wsiąść na koń i gdzieś się przejechać . Twardo jednak trzymamy się postanowienia żeby odpocząć i nigdzie się nie ruszać . W końcu obiecałem to mojej drugiej Połówce.
Poza tym nie ma już tej energii , która nas napędzała .Krym niezdobyty a czas biegnie nieubłaganie i koniec wyprawy już blisko. Trzeba regenerować siły na powrót.












DZIEŃ 14 SOBOTA 17.09.2011 ( Bułgaria – Rumunia )
Nadszedł w końcu ten moment kiedy każdy kilometr będzie przybliżał nas do domu. Pojawiają się mieszane uczucia . Z jednej strony trochę żal , że to już blisko końca wyprawy . Z drugiej strony radość , że znowu wsiadamy na maszyny i nawiniemy sporo kilometrów ;) Poza tym jest już nam trochę tęskno za domem.


Rafał z Agatą wyjechali dzień wcześniej . Chcą przejechać zachwalaną przez nas Transalpinę . Jak się uda to może dzisiaj wieczorem gdzieś spotkamy się w Rumunii.
Wstajemy rano ,pakujemy się i w DROGĘ ! W planie jest dojechać jak najdalej . Może gdzieś pod granicę z Węgrami .
Do domu mamy około 1800 km , z czego większość zwykłymi drogami . Autostrad po drodze niewiele. Może to i dobrze . Czas przejazdu będzie sporo dłuższy ale nie będzie nudno.

Pogoda nam sprzyja, jest trochę pochmurno i chłodniej niż przez ostatnie dni. Do jazdy prawie idealnie. Jedziemy wzdłuż wybrzeża do Varny , potem odbijamy w głąb lądu i kierujemy się na Ruse – miasto położone przy granicy z Rumunią.
Kilkadziesiąt km pokonujemy autostradą ,potem już zwykłą drogą nr 2 . Po drodze wyprzedzamy kilka samochodów z Polskimi rejestracjami . Pewnie jak my wracają do domu znad Morza Czarnego.

Dojeżdżamy do granicy z Rumunią. W tym miejscu Dunaj rozdziela oba państwa . Polaków tu chyba lubią . Samochody stoją w kolejce do kontroli ,a nas celnicy puszczają bez kolejki i kontroli , miło z ich strony ;)


Po wjeździe do Rumunii mamy pierwszą zagadkę . Jak odnaleźć boczną drogę do Pitesti? Koniec języka służy za przewodnika jednak z mizernym skutkiem. Pytamy kilka razy o drogę i każdy mówi co innego. W końcu sami odnajdujemy właściwy kierunek .

Za Pitesti wjeżdżamy na 7-kę – główną drogę przecinającą góry Fogarskie . Ruch olbrzymi , pełno autokarów , samochodów i do tego zaczyna lać się żar z nieba .
Mamy sobotę i piękną pogodę , więc pół Rumunii przyjechało odwiedzić Transfogarską i Transalpinę, a stąd mają już niedaleko do tych tras. Stajemy obok knajp przy drodze. Zamierzamy coś zjeść i chwilę odsapnąć .
Wszędzie pełno turystów . Jeden nas zagaduje . Jeździ również vfrką i zachwala jaki to świetny motocykl. Leje miód na Kowala serce ;) Ja im tylko przytakuję ale vfra to nie jest moja motocyklowa miłość niestety.

Przy okazji wypatrujemy ciekawy sposób przemycania papierosów w samochodzie . Podnoszony zderzak pomieści sporo towaru ;)


Kolejny pit stop robimy na stacji w pięknych okolicznościach przyrody. Kawa smakuje inaczej w takich warunkach.



Upał zaczyna dokuczać i osłabia koncentrację . Na drodze sporo się dzieje musimy dużo wyprzedzać a nie jest to łatwe przy tym ruchu . Za Sibiu zjeżdżamy z 7-ki i kierujemy się na Medias.
Ruch mniejszy i od razu jazda staje się przyjemniejsza ;).
Potem robimy sobie skrót drogą 14a. Tutaj czeka nas niespodzianka w postaci grubej warstwy granulatu rozsypanego na asfalcie przez kilka kilometrów.
Rumuńscy drogowcy chyba za dużo wypili przed robotą . Po co tyle tego rozsypali ? Na trzeźwo trudno to pojąć ;) Jedziemy z małymi prędkościami żeby nie zaliczyć gleby.

Kierujemy się na Turdę , tam będzie kilkadziesiąt km Autostrady


Słońce powoli zaczyna zachodzić . W oddali widać panoramę gór . Jest coś magicznego w jeździe na moto o zachodzie słońca. Szkoda , że w końcu musi ono zajść i pojawiają się ciemności.



Szybko przelatujemy autostradę . Potem odbijamy w jakąś boczną drogę . Musimy dostać się do trasy prowadzącej na Satu Mare . Na tej trasie mamy spotkać się z Rafałem i Agatą .
Jazda po ciemku na zupełnie odludnej drodze z serpentynami podnosi poziom adrenaliny , szczególnie z moją przyciemnianą szybką w kasku i słabymi światłami.
Ehh... miałem zmienić żarówki w lampie z przodu i zapomniałem. Dobrze , że Kowal ma światła lepsze niż w samochodzie i oświetla również mi drogę.

Stojąc gdzieś przy trasie , dojeżdża do nas motocykl. Okazuje się , że to Rafał z Agatą . Miło jest spotkać znajome twarze gdzieś na pustkowiu ;) Dalej jedziemy już wspólnie.
Jest późno więc powoli zaczynamy się rozglądać za noclegiem. W miejscowości Zalau Agata ogarnia nam nocleg w pensjonacie połączonym z salą bankietową. Wspólna kolacja kończy ten pozytywny dzień. Musimy się wyspać , jutro kolejne 900km po różnych drogach przed nami;)


DZIEŃ 15 NIEDZIELA 18.09.2011 (Rumunia - Węgry(szlif)- Słowacja- Polska )







Wyruszamy około 9 rano. Do granicy z Węgrami mamy już niedaleko . Przejeżdżamy Satu mare i za chwilę jesteśmy już na Węgrzech.
Na granicy mówię do Rafała , że teraz to już będzie trochę nudno i było ale tylko do pewnego momentu .

Jadąc w upale na jednym zakręcie tracę zupełnie koncentrację . Orientuję się w połowie , że mogę się nie wyrobić i zamiast położyć bardziej maszynę naciskam przedni hamulec. Najgorsze co mogłem zrobić ! Maszyna gwałtownie prostuje się i teraz to już pewne , że się nie wyrobię.
Hamuję do końca i wynosi nas na zewnątrz zakrętu . Przednie koło łapie żwirowe pobocze i od razu podcina motocykl.  Fuck – Leżymy! Patrzę szybko w stronę Dorotki , która leży obok mnie.  Nie rusza się moja Kochana. Potrząsam nią , krzyczę i nic ! Dopiero po dłuższej chwili odzyskuje przytomność. Tak wystraszony jak przez te 30 sekund jej omdlenia to jeszcze nigdy nie byłem w życiu . Na szczęście nic jej nie jest , po prostu zemdlała . Ufff Spada mi kamień z serca.

Dojeżdża Kowal i pomaga podnieść motocykl , który trochę przygniatał nam nogi. Za chwilę dobiega przerażona Agata i Rafał.
Jesteśmy mocno poobijani z Dorotką ale wygląda na to , że nic poważnego się nie stało. Kowal robi jazdę próbną moją vfrą . Maszyna trochę ucierpiała wizualnie , pościerana owiewka i pękła lekko czacha . Kierownica jest delikatnie krzywo ale motocykl jeździ prosto i dobrze się prowadzi . Wygląda na to , że wszystko jest ok.
Przybiega też jakaś Węgierka , częstuje nas sokiem i pyta czy nie potrzebujemy pomocy



Po chwili przerwy wsiadamy na maszynę i jedziemy dalej. Jestem mocno zły na siebie , dałem ciała ! . Brak koncentracji + szkolny błąd = szlif.  Trudno , widocznie tak miało być. Mamy pierwszy wspólny szlif zaliczony i miejmy nadzieję , że ostatni.

Przejeżdżamy pechowe Węgry i z radością witamy Słowację. Na Słowacji jemy ostatni wspólny posiłek z Rafałem i Agatą. Po południu przekraczamy granicę z Polską. Rozdzielamy się z Rafałem i Agatą , oni są z południa Polski i zaraz będą w domu . My ruszamy w stronę Stolicy.


Mamy kilkaset km jeszcze do przejechania po ciemku. Po drodze decyduję się zmienić żarówki w moje vfr-ce . Nie jest to takie proste jak by się mogło wydawać . Pomaga mi Kowal , a i tak męczymy się dobre 30 minut. Zmieniamy tylko jedną . Na drugą zabrakło już motywacji. Poprawa jest znacząca nawet po wymianie jednej . Teraz można śmiało pędzić w kierunku Warszawy ;)


Do domu docieramy około północy , zmęczeni , obolali ale szczęśliwi ;) Będzie co wspominać w zimowe wieczory.

PODSUMOWANIE
Wyprawa trwała 15 dni . Przejechaliśmy około 5 tys. km .
Wydatków nie liczyliśmy .
Wspomnienia są bezcenne , a resztę kupowaliśmy kartą visa lub gotówką;)
Ceny paliwa były trochę wyższe niż w Polsce.
Ceny naszych noclegów wahały się w przedziale od 20zł do 60 zł od osoby. Przy czym większość noclegów w Rumunii i Bułgarii była bliżej tej dolnej granicy ;) Było więc tanio i dobrze ;P

Jedzenie średnie i trochę droższe niż u nas. Czasami można było trafić na ciekawe smaki ale często było słabe . Najlepszym produktem spożywczym było zdecydowanie piwo 2,5 litrowe ;) Polecamy !

Najciekawszym krajem dla nas była zdecydowanie Rumunia. Szczególnie Karpaty mają niesamowity potencjał . Jest tam tyle pięknych i ciekawych miejsc i coraz lepsze drogi z tysiącami zakrętów.

Jeżeli ktoś odnajduje się tylko w cywilizacji , zachodnioeuropejskim porządku ,5 gwiazdkowych hotelach , idealnych równych drogach i autostradach to może być zawiedziony. Rumunia pomimo , że należy do Unii jest zupełnie odmienna i dzika. Czasami ma się wrażenie jak by człowiek cofnął się 20 lat wstecz. . Dla nas miało to swój niezaprzeczalny urok ;)

Momentami bywało ciężko ale to tylko dodawało charakteru całej wyprawie.
W naszych umysłach pozostanie wiele pięknych widoków i niezapomnianych chwil.
Przejechaliśmy wiele świetnych , krętych dróg , dających niesamowity fun z jazdy .
Poznaliśmy nowych ciekawych ludzi i ciekawe miejsca.
Przez te 15 dni czuliśmy prawdziwą swobodę i wolność jaką może dać podróżowanie na motocyklu ;)
Teraz zostaje już tylko odliczać miesiące , tygodnie i dni do kolejnego wyjazdu ;)
 http://tnij.org/rutp  -link do mapy ze zdjęciami